Idąc przez życie, potykałem się o własne wady, słabości…

Rozmowa z prof. Henrykiem Goikiem – naukowcem, ambasadorem, podróżnikiem, pisarzem

Panie Profesorze! Tak pana z reguły tytułują. Ale ma ich pan przecież kilka. Który jest panu najbliższy i dlaczego?
- To zaskakujące pytanie którego nikt dotąd w takich okolicznościach mi nie zadał. Dobra okazja. Nie jestem przywiązany ani do stanowisk, ani do tytułów; niekiedy wywołuję niedowierzanie zabarwione przyganą. Człowiek ma przede wszystkim imię i nazwisko i to go odróżnia od innych. O szacunek w takim zakresie powinien się starać. Tak też, kiedy tylko nie ma niezbędnej konieczności, się przedstawiam. Chociaż kusiło mnie nieraz aby w publikacjach literackich występować pod pseudonimem literackim. Kto wie może jeszcze kiedyś…
   Jestem doktorem habilitowanym i to jest mój tytuł naukowy. Jeszcze w trakcie pracy w Uniwersytecie Śląskim zostałem powołany na stanowisko profesora; było to przed rozpoczęciem pracy w administracji rządowej w Urzędzie Rady Ministrów i później w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Po latach powróciłem do Uniwersytetu na stanowisko profesora. Potem zaś pracowałem kolejno także w Wyższej Szkole Zarządzania i Nauk Społecznych im. Emila Szramka (WSZiNS) w Tychach, również na stanowisku profesora. Kiedy zakończyłem pracę w Uniwersytecie Śląskim, rozpocząłem pracę w Górnośląskiej Wyższej Szkole Handlowej im. Wojciecha Korfantego w ramach pierwszego etatu, także na stanowisku profesora, będąc nadal profesorem WSZiNS, a po połączeniu z Krakowską Akademią im. Frycza Modrzewskiego pozostałem i tam profesorem. W każdym razie we wszystkich tych uczelniach byłem zatrudniony na stanowisku profesora, co nie jest równoznaczne z tytułem naukowym, profesorskim. Ale historia z działalnością naukową i zawirowaniami związanymi z moją aktywną i długoletnią działalnością na innych polach, być może ciekawa, to jest obszerny, odrębny fragment życiorysu. W każdym razie tytuł profesora uczelnianego nie zmieniał mojego charakteru pracy dydaktycznej, niezależnie od tego na jakiej uczelni miał czy ma on miejsce. Cenię sobie przede wszystkim moją działalność dydaktyczną, którą przez prawie całe dorosłe życie uprawiałem pod różnymi nazwami od magistra – asystenta rozpoczynając.
   Od początku powstania Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu przy Polskim Komitecie Olimpijskim byłem i jestem jeszcze jego arbitrem. Nie byłem nim jedynie w trakcie kilkuletniego pobytu w Laosie . Jestem ponadto społecznie od 2014 r. Przewodniczącym Rady Fundacji Międzynarodowego Instytutu Dialogu i Tolerancji imienia Jana Karskiego w Rudzie Śląskiej. Pozostałe funkcje i stanowiska to coś, co było i minęło. Z tamtych poprzednich cenię sobie jednak przede wszystkim funkcję pełnomocnika rządu do zagospodarowania mienia przejętego od wojsk Federacji Rosyjskiej. Może dlatego, że mimo braku jakichkolwiek barw partyjnych miałem pewien, stosunkowo duży zakres samodzielności i udało mi się, nawet w skali porównawczej do innych krajów z bazami dawnej Armii Czerwonej, coś sensownego dokonać.
   Najsympatyczniej zaś wspominam kilkuletni okres, kiedy kierowałem Ambasadą RP w Vientiane (w Laosie, nie mylić z Wietnamem).

Skąd się wzięło u pana profesora zainteresowanie podróżami. Kiedy i dokąd odbył pan tę pierwszą niezapomnianą?
- Chyba każdy człowiek interesuje się podróżami bliższymi lub dalszymi. Ale to nie był cel mojego życia. Do czasu rozpoczęcia pracy poza Uniwersytetem Śląskim podróży było niewiele, były skromne, na miarę minimalnych możliwości jakie prawie każdy z nas wówczas posiadał. Mimo to, a może z tego właśnie powodu, nie ominęło mnie kilka ciekawych pobytów, z tego niektóre z dreszczem emocji, a z których każda była inna i całkowicie inaczej improwizowana. Później „podróżowałem” wiele w trakcie pracy w administracji rządowej, ale to były podróże służbowe, pracowite, nie pozwalające na zwiedzanie.
   Podróże poznawcze zaczęły się naprawdę po powrocie z placówki dyplomatycznej. Właśnie wtedy, już jako człowiek wolny, pojechałem najpierw z powrotem do Laosu, gdyż kierując minimalną liczebnie Ambasadą, nie miałem możliwości fizycznie zwiedzić tego nadzwyczajnego kraju – rozległego, górzystego, nieprawdopodobnie wydłużonego i bez infrastruktury drogowej. Tak się też złożyło szczęśliwie, że w podobnym czasie nieoczekiwanie wylądowałem w Kenii. Rozpoczęły się podróże i tam i tam, w czasie których coraz więcej poznawałem, aż tyle, że to nadaje się na całe sagi o ludziach i opowieści o miejscach z elementami baśniowymi. Nie warto jednak rozpoczynać na użytek ograniczonego z natury wywiadu.

Podróże kształcą, mówi przysłowie. Czego pan się podczas nich nauczył?
- Stopniowo poznawałem dwa odrębne regiony świata: półwysep Indochiński oraz skrawek, choć dość dobrze, Afryki (Kenia i minimalnie Tanzania), skrajnie odmienne i obydwa fascynujące. Uzupełniając odpowiedź na pani poprzednie pytanie mogę tu dodać, że podróże w obydwa rejony oraz do Włoch są tymi fascynującymi, zawsze „prawie pierwszymi”, zawsze niezapomnianymi podróżami. To wielkie szczęście móc tak przeżywać podróże. Było zazwyczaj tak, że kilka dni przed opuszczeniem tych miejsc, kiedy jeszcze nie wyjechałem, już tęskniłem na nowo, zwłaszcza wieczorem kiedy już byłem sam. Tak było i w Laosie i w Kenii. Jakiś czas potem odkryłem, że to samo powiedział i niestety przede mną opublikował Ernest Hemingway, pisząc o Afryce: „Jeszcześmy z niej nie wyjechali, ale wiedziałem, że kiedy obudzę się w nocy, będę leżał nasłuchując i tęsknił do niej już teraz”. Staram się dzielić tym czego tam się nauczyłem. Krótko odpowiedzieć na pani pytanie nie można.

Plonem pana podróży są liczne wystawy oraz prelekcje, a także książki. Co chce pan poprzez nie przekazać widzowi, czytelnikowi?
- Pierwsza wystawa i mini książeczka zatytułowana „Być w Laosie” poświęcona była Laosowi, jako wyraz pewnej wdzięczności dla wspaniałych ludzi w niezwykłym kraju, którzy potrafią z radością korzystać z piękna swojego otoczenia, ciesząc się i nieustannie świętując rodzinnie i zbiorowo, będąc równocześnie życzliwymi dla innych. W trakcie tej wystawy pokazane zostały również obrazy pani Barbary Jonderko-Jagły oraz – oprócz moich będących plonem pobytu służbowego – kilka zdjęć pana Mirosława Misiury. Chciałem się wtedy podzielić moją radością z pobytu i przybliżyć kraj, jeszcze wtedy nieznany, albo zapomniany. I tak się później potoczyło, że do każdej wystawy dodawałem rozbudowany folder, mini książeczkę, a z czasem coraz bardziej rozbudowaną książkę, pokazując i dzieląc się słowem i obrazem, tym co odkryłem. Obecnie to już wystawa jest raczej dodatkiem do książki. Ofiaruję więc na miarę umiejętności namiastkę tego co przeżyłem, dzielę się moją radością i wiedzą. Wciągam również do tej działalności inne osoby, które to z czym się dzielę współtworzą. To też traktuję jako dzielenie się.

Ostatnia książka „Chińskie przystanki”, której promocja odbyła się w MDK nr 1 w Tychach powstała po ośmiu dniach. Można powiedzieć, że na każdym przystanku „dotknął” pan profesor specyfiki Kraju Środka. Czy nie boi się pan, że czytelnik będzie miał pewien niedosyt?
- Jeśli się jest zainteresowanym jakimś krajem, czymkolwiek, zawsze odczuwa się niedosyt. Dlatego napisałem, że to tylko przystanki. Każdy może mieć też inne, bardzo swoje, własne. To zbyt ogromny kraj, aby kusić się o pokazanie całości. Chodziło o to, żeby powiedzieć coś przeze mnie przemyślanego z tych miejsc, w których byłem. Skupiłem się jedynie na kwestiach wybranych, mnie bliskich, albo które mnie poruszyły, czy stworzyły pewne punkty odniesienia do własnych przemyśleń, dawnych czy dzisiejszych. Stąd więc, oprócz reportażu wiążącego naszą wspólną podróż przyjaciół i bliskich, wiele uogólniających refleksji. Urzekły mnie: sztuka teatralna, język pisany i kultura kaligrafii, nowoczesne przybytki sztuki, przede wszystkim gmach Teatru Narodowego w Pekinie, Centrum Kultury w Suzhou, a ponadto klasyczne ogrody chińskie – tak te małe kiedyś prywatne, jak i cesarskie. Zatrzymywałem się tam, gdzie poniosła mnie wyobraźnia historyczna, refleksja, zaduma. Jest tam więc coś i o człowieczym losie, o sztuce, religii. Pojawiły się i końcowe wnioski, w których z ogrodów dla ciała, literatury i abstrakcyjnej filozofii uciekam ostatecznie do ogrodu dla duszy, już w Polsce.

Czy Azja to pana najbardziej ulubiony kierunek podróży, czy może Afryka?
- Muszę to powtórzyć. Nie dokonuję wartościowania, bo nie jestem w stanie. Obydwa te kierunki, te rejony świata są fascynujące, ale tak inne, że nie będę się maltretował próbą odpowiedzi, który jest mi bardziej ulubiony. Zastrzegam, że uwagi dotyczące Afryki w moim przypadku są ograniczone do niewielkiego kawałka Afryki Czarnej, tj. Kenii oraz znaczącego obszaru Tanzanii, głównie tego graniczącego z Kenią i wreszcie wyspy Zanzibar. Ale przecież Kenia, to Afryka w pigułce i kto nie był w Kenii, to nie był w Afryce. Może więc i trochę odwrotnie: kto był (zna) w Kenii zna Afrykę? Z kolei Laos, od którego rozpocząłem poznawanie Indochin, to serce Półwyspu Indochińskiego, kraj zwany też „Perłą Mekongu”. Niech to więc wystarczy jako informacja, że to nie brak wiedzy jest główną przeszkodą bardziej precyzyjnej odpowiedzi na pani pytanie.

Pełniąc różnego rodzaju funkcje publiczne od profesora przez ambasadora do rektora, zagrał pan papieża Jana Pawła II w tyskim teatrze. Życie to jeden teatr! Pan się odnalazł w wielu rolach. W której czuł się pan najlepiej? Może była spełnieniem dziecięcych marzeń?
- Odróżniam życie od teatru. Teatr ogromnie szanuję, a w okresie studiów amatorsko grałem w Teatrze Poezji Uniwersytetu Jagiellońskiego, a potem w Teatrze 38 w Krakowie. Mam też w pamięci, informacje o amatorskich rolach w teatrze w Jastrzębiu Zdroju moich rodziców. Nie uznałem jednak teatru, gry aktorskiej szerzej mówiąc, jako mojego sposobu na życie. Papieża Jana Pawła II prezentowałem (czy może reprezentowałem) w spektaklu „Betlejem Polskie” już przez trzy sezony bożonarodzeniowe w Teatrze Małym w Tychach (2013, 2014, 2015), a także w widowisku poetycko-muzycznym „Kochaj idąc w głąb” w reżyserii Teresy Wodzickiej, towarzyszącemu wernisażowi wystawy profesjonalnych artystów plastyków „Mówi mi o tym serce”. To ostatnie miało miejsce 24 kwietnia 2014 z okazji kanonizacji Jana Pawła II, która miała miejsce dnia 27 kwietnia 2014. W każdym z tych wystąpień głosiłem raczej przesłanie św. Jana Pawła II aniżeli grałem rolę, choć na scenie teatru i w stroju papieskim. Traktuję je jako misję. A przecież dyrektor Teatru Małego w Tychach Andrzej Maria Marczewski mówił wszystkim przed spektaklem „Betlejem Polskiego”, że w teatrze powinniśmy się zachować jak w kościele. Tak się tam czułem. Te moje występy „papieskie” wpisują się jednak w pewien ciąg wydarzeń, które rozpoczęły się wizytą u papieża Jana Pawła II w Watykanie jeszcze w niedzielę 7 lutego 1988 r. Opisałem je w poprzedniej książce podróżniczej „Ślady w sercach i pamięci”, wydanej w roku 2013. Ponieważ zaistniał jeszcze ciąg dalszy tej niezwykłej więzi i poczucia mojego wręcz długu wobec św. Jana Pawła II, opisałem całościowo ciąg tych spotkań – tak je postrzegam – w artykule pt. „Najważniejsze spotkanie” zamieszczonym w publikacji zbiorowej „Święty Jan Paweł II pośród nas” (Biblioteka Diecezji Legnickiej, nr 60, redaktor serii ks. Bogusław Drożdż, zebrał i opracował Stanisław Andrzej Potycz, Legnica 2015, s. 181-190).
Jeśli mówimy o poważnych rolach życiowych, takich w których się człowiek sprawdza lepiej lub gorzej, to było ich znacznie więcej – ważnych, niektórych także spektakularnych, ale najczęściej nadzwyczaj ważnych choć niewidocznych, takich w których wszyscy występujemy, od roli w rodzinie poczynając. Szedłem z tymi rolami, obejmowałem nowe, dodatkowe, traciłem inne, wygaszałem lub kończyłem jako dokonane niektóre stare. Tam gdzie to ode mnie zależało analizowałem własne możliwości intelektualne czy inne niezbędne przed wyrażaniem zgody, przed podjęciem się nowych zadań.
[i]Idąc przez życie potykałem się o własne wady, słabości, braki wiedzy i umiejętności oraz słabości charakteru. Zawsze były aktualne te najważniejsze dla mnie wskazania wobec bliźnich: nie krzywdź, wybaczaj, kochaj czy po prostu bądź dobry, ale także unikaj, tam gdzie panoszy się zło. Rozwijała się też z wiekiem coraz bardziej moja świadomość życia pod opieką Boga i świadomość słabości polegającej na niemożności osiągnięcia takiej mocy kochania jaką człowiek w sposób naturalny powinien mieć do Stworzyciela.

[i]Na koniec wróćmy do podróży? Czy ma pan w planach taką najbardziej wymarzoną, być może, podróż życia?

- Myślę, że na moim etapie życia nie jest takie ważne zrealizowanie jeszcze jakieś kolejnej podróży. Ale dla osób zaciekawionych mogę odpowiedzieć. Jeśli chodzi o Afrykę byłoby to częściowe powtórzenie podróży wzdłuż jezior Wielkiego Rowu Afrykańskiego, zwłaszcza zwiedzanie jeziora Natron w Tanzanii przy granicy z Kenią oraz jezior: Bogoria, Baringo i olbrzymiego jeziora Turkana (dawnej Rudolfa) w Kenii. Jezioro Turkana przede wszystkim chciałbym zobaczyć zafascynowany opisami z lektury z lat młodzieńczych. Nigdy się nie udało, zawsze było zbyt niebezpiecznie i nadal tak jest. A więc to chyba niemożliwe.
[i]Jeśli chodzi o Indochiny, to z radością pojechałbym do Laosu, do przyjaciół i w stare znane miejsca. Chodzi niekoniecznie o miejsca, które dobrze znam, bo te mogę odwiedzać w swojej wyobraźni o dowolnej porze dnia czy nocy, chodzi o spotkanie przyjaciół i znajomych, albo innych nowych ludzi, zawsze dość podobnych w swojej życzliwości i odwiedzenie miast, aby odnotować co się zmieniło. Przy tej okazji pojechałbym i do Birmy (Myanmaru), zwłaszcza do pobudzającego moją wyobraźnię, a nie widzianego Mrauk w krainie Arakan. A potem wypocząłbym na plaży w Ngapali nad Zatoką Bengalską przy niebywałych zachodach słońca. Podróż do Indochin byłaby prawdopodobnie wielką podróżą pożegnalną, przed podróżą ostatnią – przeprawą.

Profesor Henryk Goik: prawnik, nauczyciel akademicki, podróżnik. W latach 1997-2001 kierował ambasadą RP w Laosie. Od 2007 do 2011 r. był rektorem Wyższej Szkoły Zarządzania i Nauk Społecznych im. Księdza Emila Szramka w Tychach. Od 2011 r. pracuje jako profesor w Górnośląskiej Wyższej Szkole Handlowej im. Wojciecha Korfantego w Katowicach.

■ Rozmawiała Danuta Wencel – tygodnik „Echo”, nr 23 z 15.06.2016 r.

(c) 2006-2024 https://www.dlp90.pl