Animator koalicji
Animator to ktoś, kto przewodzi, najlepiej orientuje się w sprawie, zagadnieniu, problemie. Wie jak je przedstawić, zreferować i podzielić zadania pomiędzy współpracowników w taki sposób, aby osiągnąć zamierzony cel. W takiej właśnie roli wystąpił na majowym spotkaniu Duszpasterstwa Ludzi Pracy ’90 w Legnicy (14 maja 2006 r.) minister Adam Lipiński, sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wygłaszając wykład zatytułowany „Trudne rozmowy koalicyjne”.
Na wstępie zaznaczył, że będzie mówił prawdę, całą prawdę i tyko prawdę, cytując tekst przysięgi jaki składają świadkowie przed amerykańskim sądem. Jest on w tym temacie jednym z najważniejszych świadków, jako że brał udział we wszystkich rozmowach koalicyjnych. Jeszcze przed wyborami zapowiadano koalicję Prawa i Sprawiedliwości (PiS) z Platformą Obywatelską (PO). Rząd miał oprzeć się na dwóch partiach o podobnych programach i o takiej samej genezie powstania. Nie wyobrażano sobie wtedy koalicji z „Samoobroną”, a osoby z PiS nawiązujące taką współpracę otrzymywały kary, aż do wydalenia z partii.
Sama kampania wyborcza obarczona była poważnym defektem politycznym, który polegał na przeprowadzeniu wyborów parlamentarnych w terminie 2 tygodni przed wyborami prezydenckimi. Próba stworzenia kompromisu pomiędzy tymi najważniejszymi partiami była podstawowym elementem kampanii wyborczej. Po wyborach parlamentarnych przystąpiono do rozmów koalicyjnych, jednakże sztaby wyborcze obu partii coraz bardziej oddalały się od siebie. Przyczyną tego było żądanie jawnego prowadzenia rozmów koalicyjnych w świetle kamer i w obecności mediów. Ze względu na to, że trwała jeszcze kampania prezydencka musieliśmy się zgodzić na ten warunek, aby nie oskarżano nas, że mamy coś do ukrycia i inne tajne plany. PO od razu żądała kandydatury premiera. Oczywiście chodziło o wywołanie osoby Jarosława Kaczyńskiego, co mogło utrudnić prowadzenie kampanii prezydenckiej jego bratu Lechowi. W ten sposób aby tego uniknąć wskazano kandydaturę Kazimierza Marcinkiewicza, któremu od razu zarzucono brak doświadczenia, kwalifikacji politycznych itp. Jak powiedział Bronisław Komorowski to PiS wygrało wybory i musi nas przekonać, że warto wejść do koalicji.
Podczas kampanii prezydenckiej istniała silna pokusa, aby każde posunięcie przeciwnika wykorzystać do wygrania. Rozejście się obu partii pod względem programowym, ideowym i organizacyjnym było nieuchronne. Dwóch kandydatów z obozu postsolidarnościowego miało podobne koncepcje wygrania wyborów prezydenckich. Elektorat obu kandydatów oczekiwał jednak wyraźnych różnic programowych. Różnice te stawały się coraz bardziej wyraźne i hasłowo streszcza je Polska solidarna i Polska liberalna. Pierwsza na dokonanych przemianach poniosła straty, a druga odniosła korzyści. W sytuacji kiedy zostało tylko dwóch kandydatów trzeba było pozyskać inne środowiska. Najbliższymi dla PiS byli tradycjonaliści bliscy LPR oraz wszyscy ci, którzy kontestowali III RP, jak np. Samoobrona. Po pierwszej turze wyborów prezydenckich nastąpiła mobilizacja elektoratu tradycjonalistycznego, jak np. ojciec dyrektor i ludzie zubożali, dotąd mało aktywni społecznie. Jednym z elementów walki o elektorat była kampania negatywna, której starano się unikać. Ze strony PiS była informacja Jacka Kurskiego o służbie w Wehrmachcie ojca Donalda Tuska. Sprawa ta była już wcześniej znana, kiedy o to samo redaktor Piotr Najsztub w TV zapytał Donalda Tuska. Wiadomość ta powtórzona przez członka sztabu wyborczego natychmiast została oprotestowana przez konkurentów i nadano temu medialny rozgłos. Wiadomo, że Polacy nie lubią grzebania się w cudzych interesach i podtrzymywanie tej wiadomości przez PiS mogło tylko zaszkodzić kampanii Lecha Kaczyńskiego. Z tego powodu Kurskiego wycofano ze sztabu wyborczego, a Donalda Tuska przeproszono. Ze strony przeciwnej posłużono się informacją, jaką przekazała Hanna Gronkiewicz – Walz o ograniczeniu nakładów na hospicja za czasów prezydenta miasta Warszawy Lecha Kaczyńskiego. Kiedy później okazało się to nieprawdą to przeprosin nie było. Sztabowcom wysiadały nerwy i tak rósł mur wzajemnej niechęci.
Po wyborach parlamentarnych rozmowy koalicyjne prowadzone były przez PO z wyraźną intencją wygrania kampanii prezydenckiej. Zażądano aby lider zwycięskiej partii Jarosław Kaczyński został desygnowany na premiera. Miało to utrudnić wybór Lecha Kaczyńskiego na prezydenta. Chciano w ten sposób zanegować pozostawienie dwóch najważniejszych stanowisk w państwie w rękach jednej rodziny. Żądano od PiS programu, którym było „Solidarne państwo”. PO nie przedstawiało swojego programu, tylko kontestowało publicznie program PiS. Była to dla PiS sytuacja bardzo niezręczna. Postawiono też wniosek, że PO, jako partia przegrana, dla rekompensaty ma otrzymać większość ministerstw w rządzie koalicyjnym. Wicepremier miał mieć równorzędną władzę z premierem. Faktycznie miało być jednocześnie dwóch premierów. W ten sposób nie można się było dogadać. Zarzucano PiS, że od początku planowało sojusz z LPR i Samoobroną, co nie jest prawdą. Potwierdzeniem tego jest bardzo dobra współpraca z PO we Wrocławiu, Legnicy, Bolesławcu i w Jeleniej Górze. Donald Tusk twierdził, że idealnym rozwiązaniem jest jego osoba na prezydenta, a Rokity na premiera, bo doskonale się rozumieją. Jednak ten sam argument doskonałego rozumienia się braci Kaczyńskich to jest nieszczęście. Pomimo identycznej genezy obu ruchów politycznych jako opozycji antysocjalistycznej lat 70 – tych i absolutnego priorytetu demokracji i obrony praw człowieka na wschodzie (Ukraina, Białoruś, Rosja), PO nie miała dobrej woli dogadania się z PiS. Przegrani odczuwali kompleks podwykonawcy. Stąd całkowita blokada na wszystkie inicjatywy i propozycje PiS.
Utworzony rząd mniejszościowy nie mógł dokonać poważnych zmian w państwie. W ten sposób PiS został zmuszony do koalicji z LPR i Samoobroną. W ocenie PO zawarcie tej koalicji miało doprowadzić do kryzysu rządowego i do nowych wyborów. W ich wyniku PO miało wygrać te wybory i wziąć do koalicji SLD, Partię Demokratyczną, czyli dawny alians z UW i KLD. Ta sama alternatywa istnieje jeszcze obecnie.
Pakt stabilizacyjny miał na celu przetestowanie naszych partnerów i przyzwyczajenie do nich opinii publicznej. Jednak nie rezygnowano z koalicji z PO. Rozmowy ostatniej szansy prowadziłem ze Schetyną. Uzyskałem wstępne porozumienie co do pakietu ustaw wspólnie przeprowadzonych w Sejmie; jednak w rezultacie zostało ono odrzucone. Chciałem zrobić wszystko co jest możliwe, abyśmy z PO się dogadali. Jestem zwolennikiem tych rozmów i z ubolewaniem przyjmuję ich fiasko. Nie było po prostu takiej możliwości. PO, w zamian za zerwanie z Samoobroną i LPR, zaproponowało tylko swoje poparcie. Takie rozwiązanie równało się przejściu na sznurek PO i skazanie na ich dobrą wolę. W ten sposób zostaliśmy zmuszeni do rozmów z partiami, których dotąd unikaliśmy. Rozmowy te prowadzono aby uzyskać wolność formalną, zdając sobie sprawę z trzech poziomów wrogości: wróg, wróg śmiertelny i koalicjant polityczny. Rozmowy z Samoobroną nie stwarzały żadnych trudności, gdyż Andrzej Lepper zachowywał się bardzo przyjaźnie. Kłopoty były z porozumieniem się z Romanem Giertychem, który nie był zainteresowany propozycjami PiS. Dopiero wyjście z LPR posła Kowalskiego i powstanie 7- osobowego Koła Narodowego skłoniły LPR do rozważenia przedkładanych im propozycji. Zaproponowane przeze mnie bardzo poufne rozmowy z Romanem Giertychem dały rezultat pozytywny. W ten sposób LPR wszedł do rządu, jako czwarty koalicjant. Nadal będę czynił starania w celu pozyskania do koalicji PSL. W ten sposób powstał chadecko – ludowo – konserwatywny blok koalicji, posiadającej bezwzględną większość sejmową, który ma szansę dokonania przełomowych zmian w dotychczasowym funkcjonowaniu państwa.
W trakcie burzliwej i długiej dyskusji Adam Lipiński zaznaczył, że PiS nie jest chadecją. Nowe wybory uznał za błąd w wyniku którego PO mogła wygrać wybory i zawrzeć sojusz z SLD, co nadal jest aktualną alternatywą. W tym kontekście powiedział: „módlcie się o przetrwanie tego układu koalicyjnego”.
■ Adam Maksymowicz - artykuł napisany dla tygodnika NIEDZIELA