Henryk Pobożny – rycerz Chrystusa
Szanowni Państwo!
Jest mi niezmiernie żal, gdyż z powodu choroby, nie udało mi się przyjechać dzisiaj do Legnicy. Pozwolą państwo jednak, że dzięki uprzejmości p. mec. Andrzeja Potycza, przekażę w formie tego listu treść wystąpienia. Jednocześnie bardzo dziękuję całemu środowisku legnickiemu za ciągłe wysiłki i działania zmierzające do wyniesienia na ołtarze ks. Henryka oraz jego małżonki, ks. Anny.
Pod koniec lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku, do pewnego antykwariusza w Nowym Jorku przyszedł człowiek, który miał do sprzedania niewielką książkę. Wolumin, zszyty w formie średniowiecznego kodeksu, zawierał dwa skarby. Pierwszym była mapa przedstawiająca wizję świata prekolumbijskiego z zaznaczonym konturem Grenlandii, co oznaczało, że jeszcze przed wyprawą z 1492 roku, posiadano w Europie jakąś wiedzę o krainie leżącej za Atlantykiem. Drugi skarb okazał się szczególnie cenny dla historyków polskich. A także, co najciekawsze, może mieć niebagatelne znaczenie dla hagiografów i wydarzeń związanych ze współczesnym Kościołem…
Jest to opis relacji jaką zostawił, po podróży do Wielkiego Chana, polski franciszkanin Benedykt Polak. Wraz z Włochem Giovannim da Pian del Carpine dotarł on w 1246 roku do stolicy mongolskiej Kara-Korum, pokonując tysiące mil konno i na saniach.
Pojechał z listem papieża Innocentego IV na dwór chana Gujuka. I jeszcze przed Marco Polo opisał szczegółowo tatarskie imperium, zaś jego relację utrwalił mnich, którego znamy jedynie z inicjału C. de Bridia. Niektóre elementy tej opowieści mogą wspomóc ideę wyniesienia na ołtarze księcia Henryka Pobożnego. Do I Synodu Diecezji Legnickiej trafił wniosek o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego śląskiego władcy oraz jego małżonki księżnej Anny. W sprawę zaangażowane jest, jak państwo wiecie, Duszpasterstwo Ludzi Pracy ’90 z Legnicy, z mec. Andrzejem Potyczem i senator PiS Dorotą Czudowską, historycy tacy jak p. prof. Jan Żaryn, wielu dziennikarzy, polityków (np. p. marszałek Marek Jurek), ludzi kultury, czy wreszcie wspaniałaych kapłanów, takich jak ks. prof. Władysław Bochnak, ks. prof. Bogusław Drożdż, czy jego ekscelencja biskup Stefan Cichy. Nie sposób wymienić wszystkich, lecz widać, że wokół tej dobrej sprawy gromadzi się wiele wspaniałych postaci. To już samo w sobie, ten ruch wokół wyniesienia na ołtarze małżeństwa z XIII wieku, stanowi wartość duchową, za jaką można być wdzięcznym.
Wracając jednak do manuskryptu, relacji Benedykta Polaka... W jaki sposób relacja trzynastowiecznego zakonnika może przyczynić się do beatyfikacji?
O bitwie legnickiej historycy czerpali wiedzę od Długosza. Nasz najwspanialszy annalista zostawił jej dość szczegółowy opis, budzący jednak wiele kontrowersji. Najbardziej medialna z nich dotyczy możliwości użycia przez Mongołów, w trakcie walki, gazów bojowych. Jednak podstawowe informacje zapisane przez Długosza były właściwie niepodważane. Wiadomo było, że bitwa miała miejsce 9 kwietnia 1241 roku na Dobrym Polu pod Legnicą. Że starły się w niej wojska chrześcijańskie, dowodzone przez księcia śląskiego Henryka Pobożnego, z przeważającymi siłami tatarskimi. Oraz, że książę zginął w czasie bitwy, zaś jego głowa, zatknięta na pice była pokazywana mieszkańcom miasta jako straszak, mający ich zmusić do dobrowolnego otwarcia bram. Na tym właściwie zgoda historyków się kończyła. Dalej była już cała masa domysłów i dyskusji. Relacja Benedykta Polaka rzuciła nowe światło zarówno na przebieg bitwy, jak i na postać władcy. I pomaga zobaczyć go na nowo. A warto tak popatrzeć, bowiem Henryk Pobożny został przez PRL-owską historio-propagandę wrzucony do worka z napisem „zniemczenie”.
Przed wojną książę był uznawany za jedną z najwspanialszych, choć głęboko tragicznych, postaci naszej historii. W pocztach największych polskich wodzów wymieniano go wśród Batorego, Sobieskiego, Żółkiewskiego czy Chodkiewicza. Zakusy na Henryka czynili także Niemcy, którzy starali się udowodnić światu, że w średniowieczu na terenie Śląska żyły tylko germańskie plemiona. Na początku XX wieku prowadzili pod Legnicą badania archeologiczne na szeroką skalę. Kontynuując silną akcję propagandową obchodzili hucznie w 1941 roku równą rocznicę bitwy. Ich historycy usilnie twierdzili, że monarchia Henryków Śląskich miała niemieckie korzenie. Jednym z argumentów była kwestia sprowadzenia kolonistów z Niemiec i lokowania miast na prawie magdeburskim. W sposób precyzyjny i wyraźny rozprawił się z tym mitem prof. Benedykt Zientara w pracy „Henryk Brodaty i jego czasy”. Kolonizacja była powszechnym zjawiskiem tamtych czasów, ogarniającym całą Europę. Nie istniało wówczas pojęcie „narodów”, tak jak sformułował je wiek XIX, a lokacja miast na prawie niemieckim była, wraz z ruchem kolonizacyjnym, jedyną szansą wydobycia kraju Piastów z cywilizacyjnego zacofania. Wobec obu Henryków Brodatego i Pobożnego, ich działalności zjednoczeniowej oraz gospodarczej, mamy olbrzymi dług wdzięczności. Obaj, ojciec i syn, dążyli do uzyskania korony i odbudowania potęgi kraju, zarówno pod względem politycznym, jak i ekonomicznym. Ich plany przeciął nagły i niespodziewany najazd ze wschodu. Na wiele lat przed Bitwą Warszawską zagroził całej Europie, przecierając szlak wszystkim kolejnym napaściom. I właśnie wtedy polski książę stanął na czele chrześcijańskiego wojska, po raz pierwszy tak wyraziście przyjmując postawę obrońcy zachodniej cywilizacji. Stał się więc niejako symbolicznym, archetypowym twórcą pojęcia „przedmurza”. Z tego względu postanowili zdobyć go „dla siebie” Niemcy.
Polska historiografia powojenna zabieg zniemczenia Henryka Pobożnego wykorzystała dla swoich celów. Gdyż okazał się wygodny. Za PRL-u przyjęto wyrazistą linię budowania nowej tożsamości historycznej Polaków, bazującej na silnym antagonizmie polsko-germańskim. Dlatego bohaterami polskiej historii, pasującymi do tej strategii, byli Łokietek czy Jagiełło. Z podręczników bezlitośnie wycinano tych, którzy przeciwstawili się żywiołowi ze wschodu. Albo przyprawiano im odpowiednią „legendę”. Tak właśnie stało się z synem Brodatego i Świętej Jadwigi. Czy ktokolwiek o przydomku „Pobożny” miał szansę w sowieckim systemie światopoglądowym stać się bohaterem pozytywnym? Człowiek, który zmierzył się z przychodzącą ze „wschodu” dziczą? Człowiek, którego papież nazwał „najbardziej chrześcijańskim władcą Polski” („christianissimus princeps Poloniae”)?
Przed bitwą odbyła się uroczysta Msza Św. w legnickim kościele. Gdy książę wyjeżdżał konno spod świątyni silny wicher zerwał dachówkę, która runęła tuż pod kopyta wierzchowca. Uznano to za zły znak.
Henryk Pobożny miał pod sobą dwa hufce polskie – krakowski oraz opolski. Do tego dochodził hufiec pospolitego ruszenia, w którym między innymi byli górnicy ze Złotoryi. Oraz hufiec złożony z rycerstwa europejskiego, różnej maści krzyżowców, a także przedstawicieli zakonów – byli to zarówno krzyżacy, jak i templariusze. Naprzeciw stanęły przeważające siły tatarskie pod wodzą Ordu. Armia mongolska była w ówczesnym świecie machiną wojenną, której nie byłaby w stanie przeciwstawić się żadna potęga europejska. Wszystkie stereotypy, jakie ma się w głowie, gdy myśli się o Tatarach, wyobrażając ich sobie, jako wyjących dzikusów, którzy bezwładnie atakują na małych konikach, można wyrzucić na śmietnik. Czyngis-chan stworzył perfekcyjny mechanizm militarny, wykraczający nowoczesnością daleko poza europejską myśl wojskową trzynastego wieku. Mongołowie podzieleni byli na korpusy i oddziały podobnie, jak armia rzymska. Mieli wyspecjalizowanych żołnierzy, akademię wojskową, poligony i ćwiczenia. Taktycznie posługiwali się wypracowanymi schematami, w których manewry i ustawienia na polu bitwy miały swoje odrębne nazwy. Mieli system kwatermistrzowski, medyczny, informacyjny i szpiegowski. W ich wojsku istniała hierarchia taka, jak w nowożytnej armii – a kolejne stopnie podoficerów i oficerów oznaczano specjalnymi tabliczkami (pajdze), tak jak obecnie robi się to używając gwiazdek na pagonach. Wojsko było bardzo szybkie i ruchliwe (tylko konne) i potrafiło przemieszczać się na niebywałe odległości w ciągu jednego dnia. Istniał cały system zwiadu, czujek i zbierania informacji o ruchach wroga. Do tego dochodził „firepower” – niezwykle silny ostrzał, dokonywany przy użyciu łuków, których osiągów nie są w stanie powtórzyć najnowocześniejsze sprzęty wykonywane z włókien węglowych.
Ta właśnie potęga, która potrafiła rozjechać na miazgę całą ówczesną Azję, stanęła naprzeciw „zbieraniny” Pobożnego.
Książę Henryk jednak się nie uląkł. Walczył bowiem za wiarę i wartości. Bił się o przetrwanie całego chrześcijańskiego świata.
Bitwa przechylała się nawet na naszą stronę. Mogliśmy ją wygrać… To pierwsza istotna rzecz dotycząca Legnicy, którą zanotował w swojej relacji Benedykt Polak. Jego „reportaż” ma bezcenną wartość, gdyż pokazuje, co o bitwie na Dobrym Polu powiedzieli sami Mongołowie. Dzięki temu posiadamy bezpośrednią relację „drugiej strony”.
Otóż okazuje się, że w kluczowym momencie Tatarzy chcieli uciekać. Byli blisko takiej decyzji, a to co historycy uważali do tej pory za „taktyczny manewr” i próbę wciągnięcia przeciwnika za pomocą pozorowanej ucieczki, było nią naprawdę. Na nasze nieszczęście wódz mongolski Ordu w ostatniej chwili sięgnął jeszcze do sprawdzonych trików. Puszczono zasłonę dymną (a nie gazy – w warunkach ruchliwej, konnej walki, używanie „gazów” w rozumieniu XX-wiecznym to bzdura), by mogli schronić się za nią uciekający. Tę technikę Tatarzy stosowali wielokrotnie, piszą o tym źródła perskie. Przed tą ścianą dymu zatrzymał się Pobożny ze swoją konnicą, a wtedy Ordu rzucił ostatnią rezerwę – zakutych w stal ciężkozbrojnych. Mangkutai. Gdy ci wypadli zza dymu, efekt psychologiczny był potworny. Karta się odwróciła.
Benedykt Polak zapisał także szczegóły dotyczące śmierci księcia Henryka. Okazuje się, że nie zginął on – jak pisze Długosz – na polu bitwy. Owszem, bronił się do końca, wraz z kilkoma najbliższymi rycerzami, otoczony mrowiem Tatarów. I otrzymał cios włócznią pod pachę. Zsunął się z konia… Ale żył. Został zawleczony przed oblicze Ordu. Tam zmuszano go, by oddał hołd zwłokom zabitego mongolskiego wodza. Najprawdopodobniej z tego powodu, że odmówił, został ścięty.
Ta relacja jest kluczowa. Pokazuje, że księcia Henryka Pobożnego można uznać za męczennika za wiarę.
W jego postaci jest niezwykle dużo pięknych cech, które pozwalają zobaczyć w nim sylwetkę głęboko chrystologiczną. W wymiarze faktów i symboliki.
Do cna wierny chrześcijańskim wartościom. Świadomy ofiary i konieczności poświęcenia się. Przed śmiercią, jak Chrystus, ugodzony włócznią w bok. A jego zwłok poszukiwały na polu bitwy dwie kobiety. Matka, święta Jadwiga, oraz księżna Anna. Na późniejszych monetach i pieczęciach przedstawiano go zawsze z palmą męczeństwa w dłoni.
Bohater spod Legnicy poruszał wyobraźnię artystów.
Jan Matejko poświęcił mu dwa obrazy. Stanisław Wyspiański, przygotowując projekt witraży na Wawel, namalował go obok Kazimierza Wielkiego i św. Stanisława. A nawet „koronował” na króla w swoim rapsodzie. I przydał mu szkarłatny chrystusowy płaszcz. Pisał, jak o męczenniku:
„Jako ci będziesz, których nie dosięże
mowa podstępna i sądy fałszywe.
Nad rdzewiejące bojowe oręże
ostanie wieczność ran świadectwo żywe.
Weźmiesz stygmaty, wyniesion nad męże,
których boleścią narody szczęśliwe.
Krew twoja niechaj na naród twój spada.
Weź krzyż poległych, leć! - Zwycięzcom biada!”
Jest coś także głęboko poruszającego w tym, co według Długosza, mówi książę widząc, że w wyniku podstępu ucieka z pola bitwy hufiec opolski: „gorze szą nam stało” czyli „źle się nam stało”. Są to jedyne słowa po polsku, jakie zapisuje kronikarz w łacińskim tekście. Niektórzy uważają, że to najstarsze zdanie w naszym języku. A wyrazy te brzmią, jak smutne memento dla całych późniejszych polskich dziejów.
Nagrobek Henryka Pobożnego można zobaczyć w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Pod stopami księcia widnieje skulona postać Tatara. A pod głowę, jak poduszkę do wiecznego snu, ma włożony hełm Leonidasa.
Henryk Pobożny i jego małżonka Anna już za życia cieszyli się wielkim szacunkiem i podziwem ludu. Jemu nadano przydomek Pobożny, gdyż wiódł życie pobożne. Ona była aniołem dobroczynności, nigdy nie zapominając o losie najbiedniejszych, chorych i słabych. Nie da się nie zauważyć, że to małżeństwo w dużej mierze zostało ukształtowane, wychowane przez niezwykłych rodziców. Henryk Brodaty przekazał dzieciom dziedzictwo męskiej odpowiedzialności za kraj, odwagi i poświęcenia celom patriotycznym, zaś św. Jadwiga była wzorcem pobożności wykraczającym nawet poza schematy epoki. Uznawała, że za Chrustusem można iść tylko poprzez całkowite poświęcenie i negację własnych, próżnych dążeń. Niełatwo było zapewne podążać jej śladem. Jednak i Henryk i Anna usłuchali tego wezwania. Każdy dzień z życia małżonków był dniem modlitwy, a często pokuty i umartwień, których uczyła wcześniej księżna matka.
Kiedy Jadwiga była już od lat w trzebnickim klasztorze, a ojciec, Henryk Brodaty odszedł do Pana na wieczny spoczynek, losy piastowskiego państwa i przyszłej korony legły na barkach Henryka, wspieranego przez wspaniałą żonę.
Bitwa Legnicka stała się dniem próby. Dla obojga. Gdy Matka z Żoną trwały w modlitwie w Krośnie Odrzańskim, Henryk Pobożny w trakcie Mszy Świętej oddawał się Bożej Woli. Był posłuszny wymaganiom rycerskiego etosu, tego który kształtował obraz Rycerza w średniowieczu. Non nobis Domine, non nobis, sed tua nomini da gloriam - głosiło wezwanie ubogich rycerzy Świątyni, czyli Templariuszy. Nie swoim imieniem, lecz Twoim imieniem Panie, do chwały. Reguły zakonów rycerskich Europy, pisane przez świętych, takich jak św. Bernard z Clairvaux, wskazywały na to, jak winna wyglądać droga rycerza do życia wiecznego. Poprzez osobiste poświęcenie i walkę za wiarę Chrystusową.
Jan Matejko w genialny sposób potrafił oddać historyczną wagę najważniejszych chwil w historii Polski. Za taką uznał moment wyruszania na bitwę legnicką śląskiego księcia spod kościoła NMP. Oblicze jest blade, smutne, obciążone wizją nadchodzących wypadków. To nie zwycięzca militarny. To przyszły męczennik. Inny geniusz pędzla, Stanisław Wyspiański sportretuje go w płomieniach. Jakby spalał się, spopielał za Chrystusową sprawę.
Długosz w swoich annałach opierał się ponoć na zaginionej kronice dominikańskiej, która opisywała wypadki na Dobrym Polu pod Legnicą. Najprawdopodobniej opisał je jeden z ostatnich rycerzy, jacy trwali przy nim na polu bitwy, imieniem Jan.
Gdy książę był już właściwie sam, a wokół rozlało się morze głów tatarskich, próbowano go wyprowadzić, jednak on nie chciał. Został w końcu jedynie z piątką najwierniejszych. Ostatnich rycerzy. Ci bili się z nim do końca, aż do chwili gdy spadł ugodzony w bok i porwali go Mongołowie. Tych ostatnich pięciu rycerzy, ten piękny znak wierności i poświęcenia, to także dziedzictwo. Dziedzictwo trwania przy najważniejszych wartościach. Choćby naprzeciw było tysiące wrogów. Tego dziedzictwa nie można zmarnować. Trzeba po nie sięgnąć. Bo dzisiaj i my możemy stać się... Rycerzami Henryka Pobożnego. Trwać. Z odwagą pokazać, że Wiara daje siłę. Tamtych pięciu ostatnich rycerzy Pobożnego w rękach miało miecze. My, zamiast mieczy, do rąk możemy wziąć różańce...
■ Tomasz Łysiak
Tekst wykładu – oparty na artykule T. Łysiaka, opublikowanym w „Nowym Państwie” (8/2012), pt. „Henryk Pobożny – książę niezłomny” – został przygotowany na sesję naukową w Bibliotece Wyższego Seminarium Duchownego Diecezji Legnickiej pt. „Śladami Henryka Pobożnego i księżnej Anny” (15.11.2013 r.).