Najważniejsze spotkanie
(fragment wykładu pt. „Spotkania w podróżach – ślady w sercach i pamięci”)
Było wiele spotkań z ludźmi: spodziewanych, nieoczekiwanych, przypadkowych, także w miejscach zwyczajnych i niecodziennych; były spotkania trwające długo, krótko czy chwilę zaledwie. Wśród spotkań były takie, które stworzyły więzi bardzo trwałe, takie po prostu cieszące, zawsze mile wspominane, ale i takie, które pozostają w pamięci jak za mgłą. Niektóre zapisywałem i żyją tylko głównie dzięki śladom na papierze lub w innych kodach, np. na fotografii. To jedno zaś spotkanie było najważniejsze i nie tylko jego pamięć trwa we mnie jakby to było dziś, ale owoc tego spotkania ożywia mnie z czasem coraz mocniej, niekiedy wywołując frasunek, ale na szczęście najczęściej pobudzając do działania, może nieporadnego.
Zimą 2012 roku narodził się pomysł wyprawy z przyjaciółmi do Kenii, któremu w pewnym sensie patronowałem. Plan pobytu uległ wzbogaceniu o wyspę Zanzibar i Tanzanię kontynentalną. Wyprawa była rodzinna , gdyż głównie z myślą o swoich dzieciach została podjęta przez przyjaciół, zresztą w okresie ferii szkolnych.
Wylot z Katowic do Mombasy przewidziany został na godzinę 0.55 w niedzielę 5 lutego 2012 roku. Jeszcze w sobotę wieczorem byłem na Mszy świętej o godzinie 18.00. Liturgia słowa była oczywiście niedzielna. Zostałem zaskoczony. Znowu były te same teksty liturgii słowa, jak w czasie spotkania z Ojcem Świętym Janem Pawłem II w Watykanie w roku 1988. Od tamtego wydarzenia nie sposób mi się oddalić, tym bardziej, że miało ono i dalsze konsekwencje. Wspomniałem o nim w książce „Bracia Najmniejsi” wydanej w 2006 roku. Tak wiele osób pytało potem o szczegóły. Napisałem więc o tym obszerniej w książce „Ślady w sercach i pamięci” wydanej w roku 2013, będącej pokłosiem tej wyprawy afrykańskiej z 2012 roku. Na spotkaniu z grupą Duszpasterstwa Ludzi Pracy ’90 z Legnicy przypomniałem te chwile i częściowo uzupełniłem. Teraz zaś, spisując to spotkanie, uzupełniam je dodatkowo. Historia bowiem spotkania w Watykanie z 1988 roku i dalsze różne wydarzenia to pewien ciąg , który dalej trwa i wydaje się, będzie trwać, aż do mojej śmierci.
Do Rzymu przyjechałem pociągiem z Florencji 5 lutego 1988 roku. Już w sobotę 6 lutego byłem bardzo poruszony, ponieważ otrzymałem od o. Konrada Hejmo informację o zaproszeniu na spotkanie z Janem Pawłem II w Watykanie, w niedzielę następnego dnia rano. Zawdzięczam to pośrednio prof. Walerianowi Pańce, który właśnie dzięki o. Hejmo był z wizytą u Papieża w 1984 roku, w czasie pobytu na stypendium naukowym rządu włoskiego. Pojechałem na takie samo stypendium po niespełna czterech latach. Stypendium było dramatycznie niskie i dlatego profesor Walerian, jak zwykle życzliwy i przyjazny, wyposażył mnie we wszystkie możliwe adresy i kontakty, które sam zadzierzgnął. Udanie się do o. Hejmo też było jego pomysłem. Liczyłem na audiencję generalną, ale ku mojemu nadzwyczajnemu zaskoczeniu, zaproszony zostałem na spotkanie w niewielkim gronie do apartamentów papieskich w Watykanie.
Dotąd widziałem Jana Pawła II – i odczuwałem siłę Jego oddziaływania – jedynie z oddali: kilkakrotnie w czasie Jego pierwszej Pielgrzymki do Polski w roku 1979 w Krakowie, jeden raz w czasie drugiej Pielgrzymki w 1983 roku w Katowicach, a ponadto w trakcie audiencji generalnej w 1986 roku w Rzymie. Wtedy zadbałem , aby przynajmniej moje dzieci znalazły się blisko, w czasie kiedy Papież będzie przechodził wzdłuż barierek w Auli Pawła VI. Ja byłem zawsze wśród licznych pielgrzymów.
W niedzielę 7 lutego 1988 roku miałem się zjawić pod Spiżową Bramą, aby wejść na teren Państwa Watykańskiego. Informacja była lakoniczna, a więc, nie znając zwyczajów, nie wiedziałem zbyt wiele. Mimo, że nocowałem niezbyt daleko, wstałem około godziny czwartej rano, aby o umówionej godzinie 6.30 móc wejść. Było chłodno, wręcz zimno, a długo oczekując przed bramą wejściową, trochę zmarzłem. O ustalonej porze jakiś duchowny otworzył bramę i wpuścił nas kilkunastu do środka. Weszliśmy schodami na prawo, skąd dotarliśmy na obszerny dziedziniec wewnętrzny. Z trzech stron był pałac papieski, ale prawy bok pałacu był nieco krótszy. Szerokie okna budynku oświetlały korytarz. Po przejściu dziedzińca, wjechaliśmy windą na trzecie piętro i przeszliśmy w prawo, prawie do końca. Dotarliśmy do przedsionka, który był dużym pokojem ze współczesnymi obrazami religijnymi. Po zdjęciu płaszczy doszliśmy do Biblioteki. Tam nasz opiekun zapytał, czy wśród nas jest ktoś ze służby liturgicznej, kto mógłby odczytać lekcję. Nikt się nie zgłosił. Uczestnicy, zupełnie mi nieznani, nie wiadomo jak dobrani i nigdy już później nie spotkani, oczekiwali dalszego ciągu w pewnym zakłopotaniu i ciszy. Wreszcie powiedziałem, że nie jestem co prawda ze służby liturgicznej, ale wiele lat byłem ministrantem. Wtedy zostałem poproszony o przeczytanie drugiego tekstu, czyli fragmentu listu św. Pawła do Koryntian.
Stało się. To spadło nieoczekiwanie, wszystko zdarzyło się w ciągu niespełna minuty. Otrzymawszy tekst, zacząłem szybko czytać i wpadłem w popłoch, zdumiony okolicznościami, ale przede wszystkim treścią listu. Próbowałem zebrać myśli i zastanowić się, by go z prawidłowym wyczuciem przeczytać, a tymczasem zdążyłem przebiec tekst oczyma jeszcze raz i już poproszono nas do Kaplicy.
W Kaplicy modlił się Jan Paweł II. Tak nagle, po prostu tam był, już był. Dziwną drogę chyba przebyłem, aby zobaczyć Go klęczącego w Jego prywatnej kaplicy, ja, człowiek nieustosunkowany w żadnych kręgach kościelnych, nigdzie nieustosunkowany i niezabiegający o cenne znajomości, po prostu wierzący katolik. Pytałem siebie, czy to dalszy krok na długiej drodze, po której byłem prowadzony, czy nieoczekiwane przyśpieszenie, czy przypadek. Mimo, że przed rozpoczęciem liturgii dyskretnie się porozglądałem, ciążące na mnie zadanie lektury lekcji, nie pozwalało mi zapamiętać zbyt wielu szczegółów.
Klęcznik w Kaplicy miał z frontu płaskorzeźbę w brązie, a za nim fotel pełny, półokrągły. Wszystko stanowiło jednolitą, kompozycyjną całość. Papież był tam zapewne już od dość dawna, bo nie widzieliśmy Go wchodzącego. Kaplica była piękna, z witrażami na suficie oraz z dwóch stron bocznych w nawie ołtarza. Pośrodku, na ołtarzu znajdował się duży i wysoki krzyż z Chrystusem, a z prawej jego strony wyraźnie mniejszy, na wysokość od stóp do kolan Chrystusa, obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, ograniczony jedynie do wizerunku twarzy. Były też figury świętych z brązu, na postumentach – półkach przytwierdzonych do ścian bocznych oraz chyba płaskorzeźby po obu stronach ściany ołtarzowej. Ze względu na ustawienie ołtarza, Papież z kapłanami odprawiał Mszę świętą tyłem do nas . Kiedy przyszła pora czytań, Jan Paweł II usiadł w fotelu. Lektorem pierwszego tekstu był pielgrzym z Wilna. Czytał fragment z Księgi Hioba „Marność życia ludzkiego”. Moim był list św. Pawła. Tekst to zaskakujący, a ja czułem się tak, jakbym go nigdy nie słyszał. Dotarło do mnie bowiem głównie to, że czytam Papieżowi o potrzebie głoszenia Ewangelii, bo inaczej „Biada mi …”. W takim stanie zamętu myśli stanąłem na podeście ołtarza. Czytałem więc fragment pierwszego listu św. Pawła do Koryntian, czytałem głośno, równo, ale z niepokojem i emocjonalnie:
„Bracia: nie jest dla mnie powodem do chluby to, że głoszę Ewangelię. Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku. Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii. Gdybym to czynił z własnej woli, miałbym zapłatę, lecz jeśli działam nie z własnej woli, to tylko spełniam obowiązki szafarza. Jakąż przeto mam zapłatę? Otóż tę właśnie, że głosząc Ewangelię bez żadnej zapłaty, nie korzystam z praw, jakie mi daje Ewangelia. Tak więc, nie zależąc od nikogo, stałem się niewolnikiem wszystkich, aby tym liczniejsi byli ci, których pozyskam. Dla słabych stałem się jak słaby, aby pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby w ogóle ocalić przynajmniej niektórych. Wszystko zaś czynię dla Ewangelii, by mieć w niej swój udział.” (1 Kor.9,16-19, 22-23).
Pod koniec Mszy świętej Arturo Mari – fotograf Jana Pawła II wykonał trzy zdjęcia. Po zakończeniu zaś weszliśmy do Biblioteki, gdzie przyszedł do nas Ojciec Święty i z każdym porozmawiał chwilę. Kiedy dowiedział się, skąd jestem, gdzie pracuję, co robię we Florencji i Rzymie, powiedział przede wszystkim, że dobrze pamięta powstanie Uniwersytetu Śląskiego. I abym dobrze wykorzystał czas pobytu. Patrzył na mnie życzliwie, uważnie, wręcz przenikliwie. Otrzymałem na pamiątkę różaniec. Arturo Mari wykonywał zdjęcia poszczególnym osobom w trakcie rozmowy.
Odczytana lekcja nadal mnie nurtowała, nawet podczas tej rozmowy osobistej w Bibliotece. Miałem ochotę zapytać o pewien problem z tego listu, ale to spotkanie po Mszy świętej, ta moja lektura, to wszystko było ciągle tak angażujące, że nie poprosiłem, chyba na szczęście, o prywatny komentarz. Bo najbardziej intrygowało mnie niezrozumiałe dla mnie w tych chwilach stwierdzenie św. Pawła, że głoszenie Ewangelii nie jest dla niego powodem do chluby. Ten fragment przesłaniał wszystkie inne i trzeba było spokoju, aby ogarnąć całość. Dopiero po powrocie do pensjonatu dotarło do mnie pełniejsze zrozumienie tekstu, no i przede wszystkim to, że list był i jest skierowany do wszystkich chrześcijan. Ale też zdawałem sobie sprawę, że dla Papieża spotkanie ze mną było spotkaniem z jedną z tysięcy osób, które spotykał osobiście.
W następnym dniu pobytu w Rzymie spełniłem wreszcie obietnicę daną moim dzieciom, które niespełna dwa lata wcześniej były na audiencji generalnej. W wyniku pomyłki, drogą pocztową dotarło wtedy do naszego domu zdjęcie innej dziewczynki w pobliżu Jana Pawła II. Byłem szczęśliwy, że w Archiwum Fotograficznym Watykanu odnalazłem negatywy i te cenne zdjęcia Małgosi i Pawła. Każde z nich w nieco innym miejscu, ale w wyjątkowo bliskim, prawie fizycznym kontakcie z Ojcem Świętym, wraz z moimi zdjęciami ze spotkania z dnia poprzedniego, znalazły się w moim posiadaniu.
Siła tego spotkania, tak mocna w Rzymie oraz w trakcie kilkumiesięcznego pobytu we Florencji trwała wiele miesięcy po powrocie do Polski. A wyraźne przypomnienie nastąpiło w roku 1990. Wtedy nastąpiło najpierw częściowe, a później w pełnym zakresie, choć nigdy nie definitywne, zerwanie z ustabilizowaną pracą w Uniwersytecie Śląskim. Na fali przemian wprzągłem się w rydwan działalności publicznej w służbie administracji państwowej i to poza moim miastem. Decyzja, dość drastyczna, nie była łatwa. Przypomniałem sobie bowiem słowa, życzenia Jana Pawła II, abym dobrze wykorzystał czas pobytu, wówczas we Florencji i Rzymie. Więc i w tym przypadku zastanawiałem się mocno, czy moja nowa praca będzie dobrze wykorzystywana. Na dodatek w tym czasie rozpoczął się także okres moich intensywnych podróży, różnego charakteru i rozpiętości w czasie. A zalecenie, aby dobrze wykorzystać czas pobytu, rozumiałem bardzo szeroko, nie tylko w ograniczeniu do Rzymu i Florencji. Pojawił się niepokój. Ale wtedy wir pracy bardzo mnie pochłonął i rzadko kiedy miałem czas na dłuższe refleksje, czy to jeszcze droga dobra dla mnie i czy to, co wokół się działo, w czym w jakiś sposób uczestniczyłem, było i na ile pożyteczne. Było różnie. Ta siła oddziaływania nieco przygasła. Kolejne pielgrzymki, zawsze tak ubogacające i pobudzające, śledziłem poprzez media.
Nastąpił wreszcie, w 1997 roku, kilkuletni wyjazd, w charakterze szefa ambasady RP, do dalekiego Laosu. Z pewnością wzbogaciła się moja wiedza o krajach Indochin, zwłaszcza Laosu, serca Półwyspu Indochińskiego i jego sąsiadów. W czasie dwóch pielgrzymek Papieża do Polski, w 1997 i 1999 roku, przebywałem więc daleko w Laosie, a w owym czasie wszelka komunikacja z Polską z tego kraju była jeszcze bardzo trudna. Szczęśliwie, że w stolicy i większych miastach na południu Laosu były wspólnoty wiernych i kościoły katolickie. Trzeba mi się przyznać, że w tej odnowie, w tym nauczaniu Ojca Świętego w 1997 i 1999 roku nie uczestniczyłem. Zajęty byłem nową, bardzo nietypową pracą , która stanowiła dla mnie wyzwanie; bezpośrednia siła oddziaływania Jana Pawła II osłabła. A Jego słowa, abym dobrze, pożytecznie wykorzystał czas, odnosiły się przecież i do innych pobytów, także tego w Laosie. Miałem relacje o spotkaniach z rodakami w czasie pielgrzymek, przy okazji urlopu w kraju, ale to było zawsze długo po wizycie i nie było to pełne przeżywanie.
Już po powrocie do kraju i do pracy w Uniwersytecie Śląskim potrzeba mi było widocznie wyraźnego pobudzenia. W dniu 2 kwietnia 2005 roku zmarł Jan Paweł II, a wkrótce nadszedł dzień 8 kwietnia tamtego roku, dzień pogrzebu. Wtedy, wpatrując się w ekran telewizora, przeżywałem ceremonię pogrzebu jak miliony chrześcijan – na placu św. Piotra, przed ekranami telewizorów i przed odbiornikami radiowymi. Kiedy Ewangeliarz został położony na trumnie, odczułem niepokój. Już wtedy docierał do mnie wewnętrzny przekaz. Kiedy zaś Ewangeliarz zaczął się, pod wpływem Wiatru Bożego, kartkować do przodu i do tyłu, w jedną stronę i w drugą stronę, doznałem ucisku w sercu. Przypomniałem sobie tamten dzień w roku 1988 i wystąpił na mnie pot, a i niezwykle przejmująco, fizycznie, zacząłem drżeć. Apogeum mojego napięcia nastąpiło w momencie zamknięcia Księgi, którego zresztą byłem pewien. Zrozumiałem i tamten tekst św. Pawła na nowo, wyraźniej. Przyjąłem zamknięcie Ewangeliarza na trumnie jako powtórzenie zadania także dla mnie. Moje odczytanie tych scen z pogrzebu było więc nadzwyczaj osobiste. Papież zakończył fizycznie głosić Ewangelię. Jeśli to obowiązek nałożony na wszystkich chrześcijan, to i na mnie. Te sceny z Ewangeliarzem, niezapomniane, przeznaczone dla wszystkich, ale i osobiście dla mnie. Tym razem przesłanie odczytywałem wreszcie wyraźnie, bez tamtych kalkulacji myślowych i rozterek. Rusz się, nie lękaj się – powiedziałem sobie, ale jakbym słyszał Jana Pawła II. I rzecz niezwykła, ale miałem przekonanie, że przy tej trumnie, widzianej na ekranie, spotykam się z Janem Pawłem II jeszcze raz osobiście, jeszcze bardziej osobiście, wręcz prywatnie. Wstrząs, od chwili śmierci Jana Pawła II, pozostaje we mnie, bowiem przez cały czas odnoszę wrażenie, że cokolwiek czynię, to jest to namiastka tego, co mógłbym, a raczej, co powinienem czynić. A zalecenie, aby dobrze wykorzystać pobyt, zrozumiałem najszerzej, czyli wszędzie tu, na Ziemi.
Śmierć Jana Pawła II i potem pogrzeb, niezwykłe sceny z Ewangeliarzem na trumnie, były dla mnie takim smagnięciem, od którego tym intensywniej, albo i trochę na nowo zacząłem myśleć, co czynić i jak czynić. Nie było łatwo znaleźć uspokojenie i pewność . Wydawało się, że we wszystkim, co mieści się w zakresie moich obowiązków, można także głosić ewangelię. Ale pełnego spokoju nie zaznałem. Stąd aktywności dodatkowe, spotkania, wystawy, książki – wcale nie naukowe, ale o ludziach, poznanych w doli i niedoli. Nadal jestem jednak poszukującym tego najbardziej słusznego wyboru w wymiarze konkretnym: z czego zrezygnować, a co zintensyfikować, jeśli Opatrzność Boża tak czuwa, że daje jeszcze siły na wysiłek intelektualny i trochę na fizyczny. I szkoda każdego dnia.
Cykle czytań tekstów Pisma Świętego są trzyletnie, a tamto pamiętne spotkanie, kiedy w prywatnej kaplicy w Watykanie czytałem w czasie Mszy św. naszemu polskiemu Papieżowi fragment z listu św. Pawła do Koryntian, miało miejsce dnia 7 lutego 1988 roku. Jeśli kolejny raz na nowo usłyszałem te teksty, w tym „mój” list św. Pawła w parafialnym kościele 4 lutego 2012 roku, to od tamtego spotkania minęło osiem trzyletnich cyklów, dwadzieścia cztery lata. To sobotnie czytanie z 4 lutego 2012, tuż przed daleką podróżą do Afryki, potrząsnęło mną bardziej niż wcześniejsze rocznice, które miały miejsce po roku 2005, a więc w roku 2006 i 2009. Odczytałem je jako przypomnienie aktualności tamtego wezwania. W świadomości zawisło pytanie, ile dotąd zdołałem uczynić. Ale co z tą podróżą do Afryki? Czy ja powinienem tam głosić Ewangelię? Przecież nie jadę na misję. Bałem się, że zaczynam nadinterpretowywać zbieg zdarzeń. Ale niepokój pozostał. I znowu te nieporadne pytania, zastanawianie się, boć przecież coś staram się robić. Do czego nadaję się najbardziej? Co potrafię? W każdym razie odnotowałem spotkanie z Janem Pawłem II za pośrednictwem listu św. Pawła jako kolejny, dodatkowy bodziec.
A spotkanie z Ojcem Świętym było w ogóle drugim wyraźnym wezwaniem w życiu. Pierwsze wezwania związane są z moim dzieciństwem i młodością, a pochodziły one od mojej Matki i dotyczyły potrzeby „dobrego życia”. A te z upływem lat też zostały trochę zapomniane, choć nie powiem, że zaniedbane. To w ogóle zdumiewające, bo wydaje mi się, że podobną misję realizuje obecnie moja córka wobec swoich dzieci, która mojej matki, swojej babci, nie miała radości poznać. Tak jak córka postępuje większość matek. Po powrocie do kraju z wyprawy do Kenii i Tanzanii zrozumiałem, że w Afryce to ja także, może przede wszystkim, ze względu na obecność rodziców z dziećmi, byłem ewangelizowany. Ale i dlatego wstępem książki o podróży do Kenii, Zanzibaru i Tanzanii było przypomnienie tamtego spotkania z Janem Pawłem II i jego następstw. Stąd też wziął się i tytuł „Ślady w sercach i pamięci”.
Wierzę , że święty, już obecnie kanonizowany, Jan Paweł II wstawia się także za mną w Niebie. Teraz, kiedy już zna moje nieujawnione wówczas przed Nim, a skłębione, niezborne myśli w związku z czytaniem listu i moim zachowaniem w czasie spotkania w 1988 roku, co rusz poszturchuje mnie do różnych czynów. Wydaje mi się nawet, że od czasu do czasu otrzymuję jakiś wyraźniejszy sygnał od naszego Świętego Papieża, chociaż boję się takiej odwagi i śmiałości myślenia .
Święty Jan Paweł II był znany z poczucia humoru. Niektóre wydarzenia, które mi się przydarzają, następują sporadycznie, mają formę nietypową i właśnie z tą dozą papieskiego humoru. Kilka miesięcy przed świętami Bożego Narodzenia w roku 2013, absolutnie zaskakująco dla mnie okazało się , że wystąpię w Teatrze Małym w Tychach, w sztuce Lucjana Rydla „Betlejem polskie” uzupełnionej przez dramaturga Piotra Józefa Adamczyka scenami z najważniejszych wydarzeń XX wieku. Po prostu w trakcie rozmowy na zupełnie inne tematy dyrektor Młodzieżowego Domu Kultury nr 1 im. Artystów Rodu Kossaków w Tychach Teresa Wodzicka nieoczekiwanie – jak twierdzi dla niej samej – zaproponowała, żebym wystąpił w roli Jana Pawła II w tej sztuce. Po chwili odpowiedziałem jedynie: czy jestem wystarczająco godny tego zaszczytu? Przedstawienie, wyreżyserowane przez Andrzeja Marię Marczewskiego i Teresę Wodzicką, graliśmy ponad 16 razy przy pełnej widowni. I tak głosiłem fragmenty przesłań papieskich Jana Pawła II, wybrane Jego teksty, w papieskim stroju, w Teatrze Małym w Tychach. Rozpocząłem w grudniu 2013 roku i trwa to już drugi sezon Bożonarodzeniowy. Staram się jak mogę sprostać tej roli.
W dniu 27 kwietnia 2014 , w Niedzielę Miłosierdzia Bożego, miała miejsce kanonizacja papieży: Jana Pawła II i Jana XXIII. Tuż przed kanonizacją, w Tychach, odbyło się otwarcie w Młodzieżowym Domu Kultury Nr 1 im. Artystów Rodu Kossaków wystawy inspirowanej życiem i dziełem Polskiego Papieża, autorstwa profesjonalnych artystów plastyków, wystawy pt. „Mówi mi o tym serce”. Wernisażowi wystawy towarzyszyło widowisko poetycko-muzyczne „Kochaj, idąc w głąb” w reżyserii Teresy Wodzickiej, zaprezentowane w Teatrze Małym w Tychach. Wśród tekstów były wiersze Karola Wojtyły recytowane przez aktorkę Jadwigę Andrzejewską oraz moja prezentacja, znowu w papieskiej bieli, tekstów Jana Pawła II, w tym fragmenty Jego „Listu do artystów”. Wystąpiły także dwa zespoły wymienionego Młodzieżowego Domu Kultury: wokalny Quasi Giocoso Michała Brożka, który zaśpiewał pieśni: „Barkę” oraz „Nie lękajcie się” oraz taneczny „Piruet”, który zatańczył w trakcie pierwszej pieśni specjalną suitę z siecią, wyrazistym symbolem naszego Wielkiego Rybaka. Obdarzeni niepomiernie, wszyscy na chwilę staliśmy się pomocnikami w głoszeniu Jego nauk. I znowu nie mogłem nie przeżywać mojej więzi i nie uświadamiać sobie spotkania z Janem Pawłem II w tych chwilach tak ważnych, tuż przed dniem kanonizacji .
Z wydarzeń należących do zaskakujących, a mieszczących się w podobnej konwencji, należy też wymienić spotkanie w Legnicy, w kręgu osób gromadzących się w Duszpasterstwie Ludzi Pracy ’90. Moja prelekcja pod niesprecyzowanym jeszcze wtedy tytułem miała się odbyć po sezonie urlopowym w roku 2015. Nieoczekiwanie organizator, pan mecenas Stanisław Andrzej Potycz zaproponował mi, aby zorganizować prelekcję już w lutym tego roku. Prosił, aby koniecznie mówić także o spotkaniu z Janem Pawłem II. Spotkania w Legnicy, w sumie cztery, miały miejsce w dniach 5 i 6 lutego 2015 roku. Dopiero w trakcie spotkań uzmysłowiłem sobie, że opowiadam prawie w wigilię kolejnej rocznicy mojego spotkania w Watykanie, a teksty czytań liturgicznych na niedzielę 8 lutego 2015 będą identyczne jak 7 lutego 1988 roku i jak 5 lutego 2012 r. Inaczej mówiąc, to kolejna dziewiąta już rocznica w cyklu powtarzających się co trzy lata czytań. Myślę, że te legnickie wydarzenia też należą do tych, które inspiruje i wyprasza dla mnie Święty Jan Paweł II. Zaczynam mieć niczym niezasłużoną i nieuprawnioną nadzieję, że nie jest to wyczerpanie różnych możliwości nawiązywania do działalności naszego Papieża. Spośród świętych, kanonizowanych, żyjących na Ziemi w okresie mojego życia, spotkałem osobiście Świętego Jana Pawła II ! Nigdy nie pomyślałbym, że otrzymam taki dar.
■ Henryk Goik - wykład z 5 lutego 2015 r.; tekst powyższego fragmentu wykładu został przygotowany i opatrzony tytułem przez autora wykładu.