Głowa w miodzie
[…] Zadziwiające. Jakże łatwo zapomnieć, na straży czego stał przez ponad tysiąclecie nasz kraj. Ostatnie lata to nieprzerwana seria doniesień o muzułmanach ucinających głowy chrześcijanom – przy jednoczesnej apatycznej i tchórzliwej postawie Zachodu. A przecież Polska przez długie wieki odbywała rolę przedmurza chrześcijańskiej Europy - bijąc się z tymi, którzy z ucinanej, wbijanej na pal głowy czynili symbol tego, co myślą o świecie urządzonym według naczelnego przykazania Chrystusa, przykazania miłości. Ale o tej roli tak szybko się zapomina. I parę dni po rocznicy bitwy pod Wiedniem z tchórzliwie podkulonym ogonem podpisuje się pod "aktem" otwarcia drzwi muzułmańskiej fali, jakim jest decyzja o rozlokowywaniu dziesiątków tysięcy wyznawców Allaha w Europie. Po tym, gdy nasza historia była od zarania naznaczona piętnem męczeńskiej walki o ewangeliczne wartości, tak lekko wymazuje się to z pamięci.
Widzowie mainstreamowych programów telewizyjnych płaczą nad położonym nad brzegiem morza martwym muzułmańskim dzieckiem? Dlaczego nie płaczą, gdy muzułmanie prowadzą nad brzegiem morza dziesiątki ubranych na pomarańczowo chrześcijan, by ich zaszlachtować bez mrugnięcia okiem?
Może warto byłoby przypomnieć sobie także te polskie ucięte głowy, które znaczą smutnym korowodem nasze dzieje, i to już od samego zarania? Jak choćby ta św. Wojciecha, misjonarza, który przybył do nas, by nieść nadzieję płynącą z objawionego Słowa Bożego pruskim plemionom. Jego obciętą głowę wyrzeźbioną na pięknych, misternych drzwiach katedry gnieźnieńskiej można podziwiać do dziś. A może należałoby przypomnieć koryfeuszom polskiej polityki zagranicznej z łatwością otwierającym drzwi do naszego kraju, że niegdyś na straży wrót do Europy stanął książę śląski Henryk Pobożny? Że bił się na czele sił europejskich, chrześcijańskich pod Legnicą w roku 1241 i tam poniósł męczeńską śmierć. Że został zawleczony przed oblicze mongolskiego wodza Ordu i ścięty. I że jego głowę osadzoną na pice Tatarzy obnosili wokół Legnicy, aby wystraszyć obrońców. Ci jednak się nie ugięli i nie poddali miasta. Za co walczył ów wspaniały książę bohater, w rapsodzie poświęconym mu przez Stanisława Wyspiańskiego koronowany na króla w szkarłatnym, chrystusowym płaszczu? Czy nie za Europę postawioną na łacińskim, chrześcijańskim fundamencie? Owszem, Tatarzy wieku XIII to nie muzułmanie, lecz dzicy wyznawcy wierzeń
stepowych, jednak to oni stosowali już wtedy, jeszcze przed przyjęciem wiary Mahometa, sposoby walki, które do dzisiaj mrożą krew w żyłach. Wystarczy sięgnąć do opisów tego, co się działo po zdobyciu Kijowa, by wyobrazić sobie sedno podbojów tatarskich. W stolicy Rusi rozpętało się bowiem piekło - masowe obcinanie głów, torturowanie, palenie żywcem, wbijanie na pal. To spotkało także Polskę podczas najazdu. Jasyr - potworne i z braku źródeł niemożliwe do dokładnego opisania zjawisko - nękał Polskę przez stulecia. Wojny z Tatarami i Turkami, zmagania z chanatem krymskim i Imperium Osmańskim wiązały się z idącą w setki tysięcy niewolą polskich kobiet i dzieci. Całe rzesze Polaków zostały wywiezione i sprowadzone do roli niewolników. Właśnie okrucieństwa, skłonności do morderstw, tortur, palenia miast i wsi, zabijania w okrutny sposób jeńców, uprowadzanie ich rodzin – było największym zagrożeniem Europy i Polski. Dlatego musieliśmy się bić. […]
■ Tomasz Łysiak – wSIECI nr 39 z 28.09.2015 r. (fragment artykułu „Głowa w miodzie”)