Henryk Pobożny i Księżna Anna Śląska na tle swoich czasów
Profesor Henryk Barycz, wybitny badacz i znawca dziejów kultury polskiej, podniósł w swoich rozważaniach nad budową państwa polskiego udział każdej jego dzielnicy, stwierdzając, że jeśli Wielkopolska dała narodowi organizację państwową, Małopolska język literacki, a Mazowsze pierwszorzędny, prężny żywioł kolonizatorsko-pionierski, to Śląsk dał wyższe formy życia cywilizacyjnego i wielki wkład pracy duchowej [oraz] wysunął się na czołowe miejsce w swoim pędzie do kultury naukowej wśród wszystkich prowincji i księstw wchodzących w skład ówczesnego państwa polskiego.
Świadomość polskiej tożsamości narodowej na Śląsku
Śląsk był w średniowieczu czołem polskiej kultury duchowej nawet wtedy, gdy już do Polski nie należał. W żadnym też innym regionie naszego państwa świadomość polskiej tożsamości narodowej nie została wcześniej tak mocno zamanifestowana, jak właśnie na Śląsku.
A podziwiamy ją nie tylko u rycerstwa i duchowieństwa, ale także u ludu. Już Anonim Gall dostrzegł i zanotował w „Kronice polskiej”, że wojowie polscy walcząc z najazdami zbrojnymi cesarzy niemieckich byli na Śląsku wspierane przez zawziętych chłopów (rustici morda ces – kąsający wieśniacy). Dwa zdania z tej kroniki – odnoszące się do ludu śpiewającego pieśń na cześć króla Bolesława – zacytuję w polskim przekładzie: Głos ludu zawsze zwykł zgadzać się z głosem Pańskim…To tylko pewne, że lud, kiedy śpiewa, posłuszny jest woli Bożej. Po raz pierwszy zacytowano tu w Polsce grecką sentencję, z eposu Hezjoda „Prace i dnie”, w łacińskim przekładzie Seneki: Vox populi, vox Dei (Głos ludu, głosem Boga).
Jednakże wbrew wymowie opisu walk rycerstwa polskiego z najazdami cesarskimi oraz wbrew powszechnej dziś opinii, polska świadomość narodowa kształtowała się na Śląsku nie tyle w konflikcie z Niemcami, ile w konflikcie z Czechami, którzy najbardziej dali się we znaki Ślązakom, uświadamiając im zarazem - swoją do nich wrogością – ich polską, a nie czeską, narodowość. Już wspomniany Anonim Gall napisał w swej „Kronice polskiej”, że Czesi, urodzeni łupieżcy… nawykli do życia z łupów i grabieży są najzawziętszymi nieprzyjaciółmi Polaków. O czeskich „latrociniach” (rozbojach) dokonywanych na Śląsku wspomina także Jan Długosz. To nie przypadek, że najwięcej polskich zamków obronnych wzniesiono nie na zachodniej granicy z Niemcami, lecz na południowej granicy z Czechami. Niemiecki historyk Lutsch nazywa je „zamkami piastowskimi”. Na niektórych odcinkach wybudowano dwie, a niekiedy nawet trzy linie obronne ufortyfikowane zamkami. I tak np. na Opolszczyźnie wzniesiono, na brzegach wzdłuż Odry, kasztelański zamek w Koźlu, rycerski zamek w Otmęcie oraz książęcy zamek w Opolu. Na lewym brzegu Odry – w odległości kilku kilometrów od tej rzeki – wzniesiono rycerskie zamki w Głogówku i Chrzelicach, a na prawym brzegu rycerskie zamki w Strzelcach Opolskich i Kamieniu Śląskim. Odległość między poszczególnymi zamkami, zarówno w linii prostej, jak też w liniach bocznych, nie przekracza na ogół dwudziestu kilometrów.
Pierwszymi Polakami znanymi najwcześniej na dworze cesarskim i na dworze papieskim byli, poza naszymi monarchami, Odrowążowie z Kamienia Śląskiego pod Opolem. Iwo Odrowąż, biskup krakowski i kanclerz nie koronowanego króla Leszka Białego, jeden z najbardziej wykształconych Polaków, prowadził wszechstronną i dobrze przemyślaną politykę, mającą na celu wewnętrzne i zewnętrzne umocnienie Polski, która w następstwie rozbicia dzielnicowego, najazdu Tatarów i destrukcyjnych knowań sąsiadów znalazła się w katastrofalnym położeniu. To z jego inicjatywy rozpoczęli w Polsce zbawienną działalność dominikanie, opierający się nie na zakonnikach obcych, lecz na rodzimych, polskich. On ufundował między innymi kościół Trójcy Świętej w Krakowie, a – po przekazaniu go w 1223 roku dominikanom – także słynny kościół Mariacki, przy którym założył pierwszą w Polsce (poza Śląskiem) szkołę parafialną. Dał także początek bibliotece kapitulnej w Krakowie i zgromadził własny księgozbiór, liczący 41 cennych i staranie dobranych inkunabułów. Wartość tego księgozbioru była ogromna, gdyż cena jednego inkunabułu równała się w ówczesnej Polsce cenie folwarku. Dziełem bpa Iwona było także urządzenie pierwszego w Krakowie szpitala, na Prądniku, poza murami miasta. Następca Iwona, jego krewny bp Jan Prandota Odrowąż, przeniósł później ten szpital do centrum miasta.
W kręgu Iwona działali, poprzedzający go na stolicy biskupiej, Wincenty Kadłubek oraz koryfeusze śląskiego pochodzenia: siostra Gertruda, norbertanka, bratanek św. Jacek i jego siostra bł. Bronisława, dalszy krewny bł. Czesław oraz kanonik Wincenty z opolskiej Kielczy, późniejszy przeor dominikanów w Raciborzu, nazywany często błędnie „Wincentym z Kielc”. Tenże Wincenty jest pierwszym polskim dziejopisarzem, poetą i kompozytorem, znanym głównie jako autor niezwykle patriotycznych żywotów św. Stanisława oraz sekwencji na cześć tego męczennika, zaczynającej się słowami Gaude Mater Polonia, prole fecunda nobili (Ciesz się Matko Polsko, płodna dziećmi szlachetnymi), która stała się pierwszym polskim hymnem państwowym, starszym o dwieście lat od Bogurodzicy. Z dwóch napisanych przez niego „Żywotów bpa Stanisława Szczepanowskiego” (Vita s. Stanislai Cracoviensis episcopi), jeden, ten mniejszy (Vita minor), wysłany do Stolicy Apostolskiej, był podstawą procesu kanonizacyjnego biskupa-męczennika, a drugi, większy (Vita maior), przeznaczony został dla braci kaznodziejów (dominikanów). Autor wplótł w te żywoty (zwłaszcza w ten większy) wykład dziejów Polski i wyraził nadzieję na restytucję królestwa polskiego, właśnie za wstawiennictwem nowego jej patrona, jakim w zamierzeniu Odrowążów miał być ogłoszony bp Stanisław Szczepanowski po kanonizacji, co też się stało. Kanonizacja ta była także wielkim aktem wagi politycznej, gdyż wytrąciła Czechom i Niemcom niecny argument, jakim uzasadniali oni swoje grabieżcze najazdy na Polskę, głosząc, że Polacy są poganami mordującymi swoich biskupów. Historyk Feliks Koneczny gloryfikuje nadmiernie wszystko, co polskie, ale nie można odmówić mu racji, gdy pisze: Oto Kadłubek i ci trzej [bp Iwo, św. Jacek i bł. Czesław – dop. F.M.] to szczyty, wierzchołki najwyższej ówczesnej inteligencji polskiej, to uczeni, kształceni we Włoszech, to wielcy panowie, a na dwory książęce piastowskie patrzący krytycznie. Istotnie, cztery śląskie rody rycerskie – Gryfitów, Łabędziów, Odrowążow i Zarębów – służyły idei jedności państwa w większym nieraz stopniu, niż zwaśnieni książęta.
Myśl narodowa, nawołująca do zjednoczenia państwa, była na Śląsku silniejsza niż w innych dzielnicach. Stąd promieniowała także do Krakowa, a nie odwrotnie. Kierowali się nią w swej polityce głównie trzej książęta śląscy: Henryk Brodaty, zmarły w 1238 roku, jego syn Henryk Pobożny, zabity po bitwie legnickiej w 1241 roku i Henryk IV Probus (Prawy), wnuk Henryka Pobożnego, książę wrocławski i krakowski, zmarły w 1290 roku, a Odrowążowie, zawsze wierni Bogu i Ojczyźnie, byli ich ideowymi sojusznikami. Idąc ich śladem, podążali do Krakowa, gdyż byli przekonani, że w senioralnej stolicy uda im się skuteczniej niż na Śląsku zabiegać o zjednoczenie Polski. Biskup Iwo do końca swego życia podpisywał się dumnie Ego Ivo, divina miseratione cancellarius Poloniae, choć Leszek Biały, książę krakowsko-sandomierski, nie sprawował zwierzchniej władzy nad pozostałymi książętami piastowskimi. Po zamordowaniu Leszka Białego w 1227 roku w Gąsawie oraz po męczeńskiej śmierci Henryka Pobożnego bp Iwo zainicjował dzieło oddolnego jednoczenia rozdrobnionego na dzielnice państwa, a pomagali mu w tym dziele dominikanie. „Żywot św. Stanisława” oraz żywoty innych świętych, najwcześniej żywoty św. Wojciecha, św. Idziego i św. Jadwigi, a trzy wieki później „Żywoty świętych” w opracowaniu ks. Piotra Skargi, stały się głównym, a przy tym skutecznym źródłem – chciało by się rzec: fenomenalnym talizmanem – wychowania religijno-moralnego i patriotycznego, zwłaszcza tego ludu polskiego, który mieszkał na swej ojczystej ziemi w obcym organizmie państwowym, przez pełne sześć wieków, aż do powrotu tej ziemi do Macierzy w roku 1945. Kto zna dzieje Górnego Śląska nie tylko z podręczników historycznych, ale także z własnych przeżyć, ten wie, że niemal w każdym domu katolickim tej dzielnicy znajdowały się „Żywoty świętych” Piotra Skargi, a w niedzielne popołudnia czytano je w rodzinach głośno, tak jak po wojnie słuchano najczęściej muzyki czeskich orkiestr dętych z odbiorników radiowych, a dziś wysiaduje się przed telewizorami.
Współtwórcą i kontynuatorem dzieła bpa Iwona był jego bratanek św. Jacek, który w niestrudzonej pracy misyjnej założył na ziemiach polskich 53 klasztory dominikańskie, a w każdym z nich szkolę teologiczną. „Odnowił oblicze polskiej ziemi”, powiedział o pracy św. Jacka prymas Stefan Wyszyński. Zasługi Odrowążów poniesione dla Polski pamiętano jeszcze w XVII wieku. Marcin Bielski ozdobił swoją „Kronikę świata” (1564) wspaniałym drzeworytem, przedstawiającym Orła Królestwa Polskiego, na którego rozpostartych skrzydłach umieszczono 24 herby ziem polskich (także śląskich), a na piersi, w centrum ilustracji (w domyśle: na sercu) herb Odrowążów. Żaden inny polski ród kanclerski nie dostąpił tak zaszczytnego wyróżnienia. Ilustracja ta była kilkakrotnie wznawiana i wzbogacana nowymi elementami ideowymi i graficznymi. W publikacji D. Frydrychowicza o św. Jacku (1688) T. Steckel wzbogacił ją „rozmową” św. Jacka z Madonną oraz licznymi herbami królewskimi i szlacheckimi. Niektórzy historycy uważają św. Jacka za najwybitniejszego Polaka w całym pierwszym pięćsetleciu państwa polskiego.
Pamięć o świętości i męczeńskiej śmierci Henryka Pobożnego
Korzystny wpływ na rozwój piśmiennictwa hagiograficznego i historycznego wywarła także męczeńska śmierć Henryka Pobożnego. Była głośna i komentowana w całej chrześcijańskiej Europie. Nie mam zamiaru powtarzać tego wszystkiego, co napisałem i opublikowałem dotąd o tym chwalebnym księciu w różnych artykułach, ale skupię swoją uwagę na trzech sprawach.
Znamienne, że już na długo przed najazdem Tatarów Henryk Pobożny uchodził za najbardziej chrześcijańskiego księcia polskiego. Tak oceniał go bp Albert Beheim, legat papieża Grzegorza IX (1170-1241): Henricus christianissimus princeps Poloniae. Ci, co znali tego księcia, zapisali, że „zginął za wiarę i swój lud”, a należeli do nich także czterej kolejni papieże. Papież Innocentym IV, pamiętający z własnych przeżyć najazd tatarski, pisał z podziwem i uznaniem o odwadze, szlachetności, religijności i męczeńskiej śmierci Henryka Pobożnego. Papież Urbana IV (1261-1264) był zdania, że Henryk Pobożny zginął w obronie chrześcijańskiej wiary i swojego ludu, a papież Klemens IV (1265-1268) napisał: Ten mąż najpobożniejszy, wybrany jako drugi Machabeusz […] osłaniał swym męstwem grody Boże i stawszy się obrońcą ludu chrześcijańskiego przeciw Tatarom, zasłużył na palmę i wieniec męczeństwa.
Wiadomo też, że we wielu klasztorach już w trzynastym wieku czczono jego pamięć takimi modłami i nabożeństwami, jakie przysługują tylko świętym. Dużą wagę przywiązuję do słów zapisanych w „Księdze henrykowskiej”, mówiących o święceniu „po wieczne czasy” pamięci tego księcia nie tylko w kolejnych rocznicach jego męczeńskiej śmierci, lecz także w „innych modlitwach i nabożeństwach”, co dowodzi, że książę ten był już wówczas – w latach siedemdziesiątych XIII wieku – czczony jako święty: Pamięć zaś pana księcia Henryka zabitego przez pogan niechaj na wieki będzie uroczyście święcona we wspominkach dorocznych i innych modlitwach i nabożeństwach żałobnych[…]. We wspomnianym dniu 9 kwietnia niech będzie obchodzona w tym klasztorze uroczyście jego rocznica po wieczne czasy. Zarówno treść jak też forma tej relacji pozwalają domniemywać, że opisany sposób czczenia pamięci księcia Henryka Pobożnego nie miał wyłącznie charakteru lokalnego, klasztornego, ale stanowił realizację postulatu wyższych, może najwyższych, władz Kościoła. Pamiętajmy, że nie wszystkie dokumenty z tamtej epoki dochowały się do naszych czasów, a z upływem lat coraz więcej ich ubywało.
Jeszcze blisko pięćset lat później, w 1720 roku, Dawid Zeller, nauczyciel w Ewangelickiej Szkole w Jeleniej Górze, opierając się na nieznanych dziś dokumentach, opublikował w cz. I. „Jeleniogórskich Ciekawostek” m.in. takie zdania o Henryku Pobożnym: Książę został pochowany we Wrocławiu, w kościele św. Wincentego pod chórem przy wejściu. W roku 1266 został uznany świętym. Protestanci odnoszą świętość tylko do Boga, a nie do ludzi. Dlatego przyjąć trzeba, że Zeller owej informacji o uznanej, i to ze wskazaniem konkretnego roku, świętości księcia nie wymyślił, lecz zaczerpnął ją z wiarygodnego źródła. Jeden z historyków napisał, bez uzasadnienia, że kanonizacja, o której wspomniał Zeller, odnosi się prawdopodobnie do św. Jadwigi. Nic bardziej błędnego.
Kierując się również domysłem skłonny jestem przyjąć, że o kanonizację Henryka Pobożnego zabiegała także jego matka, księżna św. Jadwiga, a wiedząc, jak wielkim autorytetem ona się cieszyła, nie wierzę, aby zlekceważono jej zabiegi. Nie jest bez znaczenia dla mego przypuszczenia fakt, że to ten papież Klemens IV ogłosił w marcu 1267 roku księżnę Jadwigę świętą, dla którego już dużo wcześniej Henryk Pobożny był najpobożniejszym mężem [i]obrońcą ludu chrześcijańskiego, który zasłużył na palmę i wieniec męczeństwa.
Pamięć o świętości i męczeńskiej śmierci Henryka Pobożnego z upływem czasu nie malała, ale początkowo z roku na rok narastała, a następnie przez wieki całe była przechowywana w legendzie ludowej i w historycznej wiedzy. Coraz bardziej uświadamiano sobie, że heros ten zginął nie tylko za swój lud, ale także za całą zachodnią Europę i w obronie religii chrześcijańskiej. Przelał krew już podczas bitwy, zostawszy ciężko rannym, ale nie zginął na polu walki, lecz został ścięty przez pogan w ich obozie. A już dominikanin abp Jacobo da Voragine wykazał w słynnej hagiograficznej „Złotej legendzie”, napisanej w omawianym wieku XIII, po bitwie pod Legnicą, że krew przelana za wiarę chrześcijańską niejako automatycznie uświęca męczenników. Nie dowiadujemy się z jego księgi, aby każdy święty stawał się takim dopiero w następstwie procesu kanonizacyjnego. Przypomnę tu, co już kiedyś napisałem, że w kaplicy klasztornej urszulanek we Wrocławiu są dwa stare obrazy, nieznanego malarza, na których Henryk Pobożny określony jest jako święty (S-sanctus), a jego małżonka księżna Anna jako błogosławiona (B-beata). W tym, że obrazy z takimi właśnie określeniami przetrwały okres wojny, kiedy Wrocław jako „Festung Breslau” został niemal doszczętnie zburzony, można upatrywać znak pewnej wyroczni Bożej, przyświecającej obecnym dążeniom do wyniesienia obojga książęcych małżonków na ołtarze.
Wyprawa do chana Mongołów (1245-1247)
Trzej odważni franciszkanie – Włoch Giovanni Pian del Carpino, wrocławianin Benedykt Polak (Benedictus Polonus) oraz C. de Bridia, prawdopodobnie Czech, choć nie wykluczone, że też Polak – byli wysłańcami (posłami) papieża Innocentego IV do Mongolii. Z papieskimi listami, zaadresowanymi do wielkiego chana tatarskiego, wyruszyli w niewyobrażalnie długą, a jeszcze bardziej niebezpieczną i trudną drogę do serca Mongolii. Ich wyprawa trwała ponad dwa i pół roku. Rozpoczęła się 16 kwietnia 1245 roku we Włoszech i prowadziła przez Niemcy, Czechy, Wrocław, Kijów, poprzez Dniepr i Wołgę do rezydencji Batu-chana w Sarai, a stąd wzdłuż Morza Kaspijskiego i Jeziora Aralskiego aż w pobliże Karakorum, ówczesnej stolicy imperium mongolskiego. Do Rzymu powrócili 13 listopada 1247 roku.
Benedykt Polak, będący zwłaszcza tłumaczem w tej wyprawie, złożył z niej obszerną relację ustną papieżowi, a spisał ją nieco później, natomiast Carpini i Bridia spisali swoje relacje już w 1247 roku. Relacja Carpiniego znana jest jako „Historia Mongalorum”, a relacja Bridii jako „Historia Tartarorum”. Niestety, ta ostatnia zaginęła do tego stopnia, że wielu historyków przestało wierzyć w jej istnienie. W drugiej połowie XIX wieku pewien kapłan raciborski, Grohman, opierając się na jakichś starych kartkach (alte Blätter) opisał w lokalnej prasie zachowanie się Tatarów, gdy stali na Odrą pod Raciborzem, oczekując na opadnięcie wód, aby mogli się przeprawić przez rzekę. Podał tyle szczegółów, że wybitny historyk Gerard Labuda napisał książkę o „zaginionej kronice” w źródłach, na których opierał się Długosz. Za tę informację był krytykowany przez oponentów. Aliści kilkanaście lat temu manuskrypt owej zaginionej relacji odnalazł się w bibliotece Yale University w New Haven (USA, stan Connecticut) i został opublikowany zarówno w łacińskim oryginale, jak też w angielskojęzycznym przekładzie. Korzystałem z przekładu niemieckiego, jaki ukazał się kilka lat później w Berlinie.
Autor relacji, C. de Bridia, opisuje dokładnie śmierć Henryka Pobożnego, który jako ranny w bitwie pod Legnicą dostał się do tatarskiej niewoli i tam został ścięty. W badanych przeze mnie sprawach kulturowych największą wartość w tej relacji ma zdanie, jakie książę Henryk wypowiedział po opuszczeniu pola walki (nie wiadomi z jakich przyczyn) przez Mieszka Opolskiego i jego oddziałów. W nieco uwspółcześnionej transkrypcji zdanie to brzmi tak: Gorze się nam stało. Objaśnienie tego zdania słowami „Spadło na nas wielkie nieszczęście” jest zbyt dowolne i za daleko idące. Moim zdaniem skryba piszący po łacinie nie umiał sobie poradzić z polskim tekstem i w pierwszym jego słowie opuścił ostatnią głoską „j”. Fonetycznie zdanie to brzmiało zapewne „Gorzej się nam stało” i w tej wersji było szeroko powtarzane, a skryba zapisał je ze słuchu. Na jego usprawiedliwienie można zauważyć, że „j” w wygłosie jest najczęściej nie słyszane lub bardzo słabo słyszane. Wyjątkowa ranga tego zdania polega na tym, że jest ono o ponad 20 lat starsze od omówionego poniżej zdania z „Księgi henrykowskiej”.
[bHenryk Pobożny najważniejszą postacią legendy piastowskiej[/b]
Henryk Pobożny stał się po utracie Śląska najważniejszą postacią legendy piastowskiej, krzepiącej polskich Ślązaków w latach ich niewoli narodowej. Panowanie niemieckie, zwłaszcza pruskie, nie sprzyjało tej legendzie, ale ona trwała i przetrwała aż do naszych czasów, gdyż przechowywała pamięć o minionych lepszych czasach i była także powiązana z pewnym nimbem świętości. Piastowie otrzymali bowiem koronę królewską od papieża, a nie, jak czescy władcy, od cesarza. Ponadto uchodzili za najlepszych gospodarzy wśród wszystkich współczesnych im dynastii panujących w Europie. Stolice ich małych księstw na Śląsku były nie tylko perłami architektury, ale także ośrodkami kulturowego promieniowania.
Legendarna (prehistoryczna) rodzina kmiecia Piasta weszła na Śląsku nawet do literatury niemieckiej. Jest głównym bohaterem muzycznego dramatu Andreasa Gryphiusa „Piastus”, najwybitniejszego dzieła barokowej literatury niemieckojęzycznej. A dzieło to zdumiewa polskim – nie niemieckim – patriotyzmem. Kult Piastów był na Śląsku tak wielki, ze liczył się z nim nawet król pruski Fryderyk II. Aby przypodobać się Ślązakom, po zdobyciu Wrocławia, przedstawił się im na łamach wydawanej od 1742 roku gazety „Schlesische Zeitung” jako „wielki syn Piastów”: PREUβENS FRIEDRICH – PIASTENS GROßER SOHN. Dopiero w 1810 roku, podczas brutalnej sekularyzacji, polegającej na rozwiązaniu zakonów i konfiskacie dóbr kościelnych, udało się Niemcom osłabić nieco kult Piastów i w dużym stopniu ograniczyć pielgrzymki do sarkofagów św. Jadwigi, Henryka Pobożnego i księżnej Anny.
Negatywny wpływ, zwłaszcza na polskie życie religijne i kulturowe, wywierała także długotrwała walka rządu pruskiego z tzw. ultramontanizmem (ultra montes – za górami), czyli z więzią Kościoła katolickiego ze Stolicą Apostolską. Było to groźne, gdyż polskość miała na Śląsku zawsze duże oparcie w Kościele i krzepiła się pamięcią oraz wizualnymi pamiątkami, jakie pozostały po dobrych czasach piastowskich. Wspaniałe obiekty sakralne, zwłaszcza kościoły, pochodzące z czasów piastowskich, są do dziś czynne i podziwiane, a okazałe zamki piastowskie jeszcze w XIX wieku nie tylko zachwycały swoimi murami i basztami, ale także podtrzymywały wśród ludu śląskiego nadzieje na powrót do Macierzy. Wzruszający wyraz tym nadziejom dał ks. Konstanty Damrot w wierszu „Wieże piastowskie na Śląsku”:
Okrągłe wieże, zębate z czubami,
Niegdyś obroną, dziś ozdobą miłą
Dla oka, milszą dla serca śląskiego,
Bo stare te baszty przypominają
Nie tylko chwile nam wieku złotego,
Lecz i nadziei wygasnąć nie dają,
Że godło Piastów zaświeci z tych wieży
Znów i nad Śląskiem zaświta swoboda,
Gdy orzeł biały swe skrzydła rozszerzy
I będzie jeden pasterz, jedna trzoda.
Najwięcej zła wyrządził jednak dopiero Kulturkampf, prowadzony przez „żelaznego kanclerza” Ottona von Bismarcka. Pod programem polityki wywyższenia kultury niemieckiej, zwanej Hebungspolitik, zwalczano wtedy bezpardonowo polskość i próbowano Kościół katolicki całkowicie podporządkować władzom państwa. W Kulturkampfie tkwią zalążki tej bandyckiej polityki, którą podczas ostatniej wojny uprawiali niemieccy Kulturträgerzy. Ale i te czasy legenda piastowska przetrwała. Co więcej, kiedy w latach ostatniej wojny dolnośląski Gauleiter Wagner wydał nakaz usunięcia Piastów z nazw ulic i placów, wtedy zaprotestowała przeciw temu zasiedziała na Śląsku ludność niemiecka. Wszak jeszcze w międzywojennym okresie na Dolnym Śląsku cenione były „piastowskie” smakołyki: najlepsze piwo z Legnicy nazywało się Piasten-Bier Liegnitz, a najlepszy miód pochodził z brzeskich pasiek i znany był jako Piasten-Honig aus Brieg.
Księżna Jadwiga rozmawiała ze swoimi dziećmi po polsku
Niestety, antypolskie zafałszowania, występujące w niemieckiej historiografii, dały się we znaki nie tylko minionym pokoleniom, ale ujawniają się także w licznych współczesnych nam publikacjach, nawet w tych, które z racji swej tematyki powinny być wolne od tego typu tendencji.
Niektóre z nich przedstawiają św. Jadwigę jako Niemkę, łagodzącą na Śląsku obyczaje dzikiego i nieokrzesanego ludu polskiego, co jest jawnym fałszerstwem. Przypomnę tu, że w trzynastym wieku języki słowiańskie nie różniły się między sobą tak bardzo, jak dzisiaj, a niektóre z nich sięgały w głąb Niemiec, nawet do stron rodzinnych księżnej, przyszłej świętej Jadwigi. Mogła więc księżna ta władać jakimś językiem, lub dialektem, słowiańskim już przed przyjazdem do Polski. A jeśli w żywocie „Vita s. Hedvigis” czytamy, że niektóre z jej dzieci, zwłaszcza Konrad qui Teutonicos execrabatur (który nienawidził, dosłownie: przeklinał Niemców), nigdy nie przyswoiły sobie znajomości języka niemieckiego, to wynika z tego tylko taki wniosek: księżna Jadwiga rozmawiała ze swoimi dziećmi po polsku.
Zauważmy też, że kanonizacja księżnej Jadwigi była dziełem całego Kościoła polskiego. Nie widzę w tym procesie zaangażowania strony niemieckiej. Najbardziej o kanonizację zabiegali dwaj biskupi ze Śląska, bp Tomasz i książę abp Władysław, wnuk księżnej Jadwigi, a wspierała ich księżna Anna, wdowa po Henryku Pobożnym. Postulatorem w imieniu Kościoła polskiego był w tym procesie archidiakon krakowski Salomon, a komisarzem biskup kujawski Wolimir. Bullę kanonizacyjną przywiózł, z Viterbo do Polski, biskup poznański Mikołaj. Największa uroczystość odbyła się w sierpniu 1267 roku w Trzebnicy i była związana z przeniesieniem doczesnych szczątków św. Jadwigi do nowej kaplicy, ufundowanej przez abp Władysława. Uczestniczyły w tej uroczystości tłumy ludu, biskupi i książęta, a także wybitny wtedy monarcha czeski król Przemysł Ottokar II. Na pewno wszystkie żyjące wtedy jeszcze dzieci św. Jadwigi też brały udział w tej uroczystości, ale źródła odnotowały tylko obecność córki Gertrudy, opatki w klasztorze trzebnickim. Była także księżna Anna i jej dzieci. Zjechali się do Trzebnicy również liczni książęta z Polski – plures Poloniae duce – (spoza Śląska). Byli wśród nich Bolesław Wstydliwy i Leszek Czarny oraz synowie Konrada Mazowieckiego. W odczytanej Bulli święta Jadwiga została ogłoszona patronką Polaków – patrona Polonorum. Cała ta uroczystość oraz wszystkie związane z nią starania i dokumenty miały zdecydowanie polski charakter. Sprawiały wręcz wrażenie zawłaszczenia tej Świętej przez Polaków i wyłącznie dla narodu polskiego. Sprawa musiała być znana papieżowi Klemensowi IV, skoro nie omieszkał zaznaczyć w swej bulli kanonizacyjnej, że do tej polskiej Świętej mogą zanosić modły także nie-Polacy.
Zabytki piśmiennictwa polskiego
Nie ulega wątpliwości, że obydwie kanonizacje – księżnej Jadwigi i biskupa Stanisława Szczepanowskiego – podniosły na duchu naród polski i dodały mu sił witalnych, bardzo potrzebnych po najeździe tatarskim. A zniszczone bądź zrabowane przez Tatarów dobra były tak olbrzymie, że wydawały się nie do odbudowania na przestrzeni co najmniej stu lat. Wspominano i opłakiwano te utracone dobra coraz częściej, a niebawem zaczęto je także rejestrować i opisywać, głównie w klasztorach, gdyż w tamtych czasach duchowni byli niemal wyłącznie jedynymi osobami umiejącymi pisać.
Tak zaczęły powstawać liczne kroniki, księgi fundacyjne i biografie, oczywiście w języku łacińskim, ale niekiedy wtrącano w ich teksty także pojedyncze słowa, a rzadziej zdania, w języku polskim. Najstarszymi całymi utworami polskimi były modlitwy oraz niektóre pieśni kościelne. Te pierwociny polskojęzyczne nazywamy zabytkami piśmiennictwa polskiego, a najcenniejsze z nich mają pochodzenie śląskie. Należą do nich „Księga henrykowska” (ok. 1270 r.), „Psałterz Floriański” z końca XIV wieku, najstarsze modlitwy i pieśni kościelne z XV wieku oraz pierwszy druk poski, obejmujący modlitwy „Ojcze nasz…”. „Zdrowaś Mario…” i wyznanie wiary („Wierzę w Boga Ojca…”) z 1475 r.
Księga henrykowska
klasztoru Najświętszej Marii Panny w Henrykowie). Treścią tej księgi są dzieje klasztoru cystersów w Henrykowie na Dolnym Śląsku, a jej wyjątkowa wartość w naszej kulturze narodowej tkwi w tym, że jest w niej – jak się ciągle sądzi – pierwsze zdanie zapisane w języku polskim.
Autor tego dzieła, opat Piotr, najprawdopodobniej Niemiec, opisał z dużym talentem literackim i w iście gawędziarki sposób to, co działo się w szczeropolskiej wtedy jeszcze dzielnicy dolnośląskiej „przed poganami” i „po poganach”, jak dzielono wtedy czas i wydarzenia po najeździe Tatarów w 1241 roku. Kilka zdań odniósł także do najstarszego pracownika klasztornego Boguchwała, z pochodzenia Czecha, i wyjaśnił, dlaczego nazywano go potocznie Brucałem. Otóż tenże Brucał, ilekroć zastępował swoją żonę mielącą na żarnach, to zawsze zwracał się do niej następującymi słowami – et dixie (i mówił): sine ut ego etiami molam (daj, niech ja także pomielę) hoc est in polonico (to jest po polsku) day ut ia pobrusa a ti poziwai.
Myślę, że nawet wybitni językoznawcy, Zenon Klemensiewicz i Stanisław Rospond, błędnie zinterpretowali to zdanie na „daj ać ja pobruczę, a ty spoczywaj”. Moim zdaniem to „ać” jest pomyłkowo powtórzonym słowem łacińskim „ut” (niech), a słów „bruczeć” i jego pochodnych „bruczę, pobruczę” w żadnej gwarze śląskiej nie ma. Odczytuję to zdanie następująco: „daj ut ja pobrusa, a ty spoczywaj”. Czasownik mleć został tu wyrażony w śląskiej formie gwarowej brusić, co znaczy nie tylko ostrzyć, ale także trzeć, ucierać a nawet skrzypieć. Gwarowy charakter ma także końcówka „a” zamiast „ę”. W gwarach śląskich w pierwszej osobie liczby pojedynczej nie mówi się „ja idę, myślę, widzę, śpię, mielę, bruszę”, tylko „jo ida, myśla, widza, śpia, miela, brusza). Natomiast nie wiem, czy „s”zamiast „sz” (lub „sch”) w słowie pobrusa świadczy o niedokładnym zapisie, czy może mamy tu do czynienia z formą mazurzącą. Jednakże ani jeden z wszystkich dotychczasowych interpretatorów zacytowanego zdania nie zwrócił dotąd uwagi na jego najważniejszą wymowę, mianowicie na to, że choć wypowiedział je Boguchwał, który był Czechem, a nie Polakiem, to jednak zostało ono wypowiedziane po polsku. A nie omieszkał tego zaznaczyć niemiecki skryba, co ma tym większe znaczenie. Dowodzi to, że już wtedy różnice między tym co polskie, a tym co czeskie, były na Śląsku mocno wyczuwane i podkreślane.
Psałterz floriański
Najcenniejszym, bogato iluminowanym, zabytkiem piśmiennictwa polskiego jest „Psałterz floriański”, pochodzący z końca XIV wieku. Został wykonany przez kanoników regularnych w Kłodzku, na zamówienie królowej Jadwigi. Jego nazwa jest przypadkowa. Zabytek ten zaginął bowiem w 1405 roku podczas pożaru Biblioteki Jagiellońskiej, a w XIX wieku odnalazł go czeski slawista Jan Kopitar w klasztorze św. Floriana w Austrii. Stąd jego nazwa.
Jest to pierwszy polski przekład Psalmów Dawida. Filolodzy wiedzą, że język, w którym można wyrazić wszelkie subtelności owych psalmów – radość, uniesienie, gniew, miłość, smutek, zadowolenie, wierność, strach, bojaźń, uwielbienie, ból, cierpienie, litość, współczucie, żałobę, podziw, etc. – jest już językiem bardzo dojrzałym. Jan Kochanowski, żyjący w XVI wieku, za swoje największe osiągnięcie literackie uważał nie podziwiane przez nas jego utwory oryginalne - fraszki, treny, pieśni, poematy i dramaty – lecz przekład psalmów. To we wstępie do „Psałterza Dawidowego” wypowiedział dumne zdanie o swojej poetyckiej wielkości: I wdarłem się na skałę pięknej Kaliopy, gdzie dotychczas nie było śladu polskiej stopy. Można zapytać, dlaczego królowa Jadwiga, mając w Krakowie wybitnych profesorów teologii, chyba najlepszych wtedy w Europie, nie u nich zamówiła polski przekład psalmów. Ona dobrze wiedziała, że profesorowie posługiwali się łaciną, a język polski był wtedy najlepiej rozwinięty na Śląsku.
Modlitwy
W 1451 roku Jan Gutenberg z Moguncji (dziś: Mainz w RFN) wynalazł druk. Na Śląsku pierwszym drukarzem był Kasper Elyan z Głogowa, mający swoją oficynę we Wrocławiu. W 1475 roku wydrukował on, na zlecenie bpa Konrada, uchwały synodu pt. „Statuta synodalia episcoporum wratislaviensium”. Na ostatnich stroniczkach tej publikacji zamieścił modlitwy „Ojcze nasz..”, „Zdrowaś Mario..” i „Wierzę w Boga…”.
Język tych modlitw jest bardzo zbliżony do języka czeskiego, co filolodzy tłumaczą tym, że drukarz posłużył się czeską ortografią. Niemniej owe modlitwy są pierwszym drukiem w języku polskim. Ich język, jeszcze bardzo prymitywny, ustępuje zdecydowanie językowi współczesnych im tekstom pisanym. Oto pierwsze słowa wydrukowanej Modlitwy Pańskiej: Otcze nasz jens jsi na njebesach oswjec sze ymje twe budz twa wuola… Podobnie brzmią odpowiedniki tego zdania w języku czeskim i w języku ukraińskim, co dowodzi, że wszystkie A taki jest trzydzieści lat starszy tekst modlitwy „Salve Regina”, zapisany w 1445 roku w Krapkowicach, a więc z dala od metropolii kościelnej i książęcej: Zdrowaś królowno miłosierdzia, żywot, słodkość i nadzieja nasza, zdrowaś. Ku Tobie wołamy wygnani jewiny dzieci i ku Tobie wzdychamy łkając i płacząc w temto padole słez. A przeto orędownice nasza ony Twe miłosierdziwe oczy ku nam obróci, Jezusze błogosławionego owoc żywota Twego nam po tem żywocie ukaży. O dobrotliwa, o miłościwa, o słodka dziewice Marya, Amen. Ten tekst jest bliższy współczesnej polszczyźnie literackiej, niż język wielu młodszych od niego starodruków.
Filolodzy już przed wojną toczyli spory na temat pochodzenia polskiego języka literackiego. Jedni wyprowadzali go z narzecza wielkopolskiego, a drudzy z narzecza małopolskiego. W moim przekonaniu język ten kształtował się w dużym, jeśli nie w decydującym, stopniu na Śląsku.
Próba założenia uniwersytetu w Legnicy
Próba założenia pierwszego uniwersytetu w środkowej Europie jest polskiego rodowodu i ma też pochodzenie śląskie. Uchwałą rajców legnickich postanowiono założyć w 1308 roku Uniwersytet w Legnicy. Wybudowano gmach i zamówiono odpowiednie rękopisy, a wykłady na poziomie akademickim prowadzono w Legnicy już dużo wcześniej, skoro w 1290 roku zakazano Erazmowi Ciołkowi, znanemu jako Witelo, utrzymywanie w tym mieście szkoły o „zawyżonym programie nauczania”. Dla planowanego uniwersytetu magister Jan z Grodkowa opracował pierwsze w Polsce komentarze do Arystotelesa, stanowiące wtedy podstawowy materiał w nauczaniu na fakultecie filozoficznym.
Książę Bolko III i bp Henryk poparli tę inicjatywę i wysłali poselstwo do papieża, ten jednak fundacji nie zatwierdził (przeszkodzili nam Czesi), dlatego szkoła funkcjonowała jako kolegium, a nie uniwersytet. Gdyby papież tę fundację zatwierdził, to uczelnia legnicka byłaby nie tylko najstarszym uniwersytetem w Polsce, ale także pierwszym w całej środkowej Europie, starszym od Uniwersytetu Karola w Pradze (1348), Uniwersytetu Krakowskiego (1364), Uniwersytetu Wiedeńskiego (1365) i Uniwersytetu Heidelberskiego (1386). Wspomniany Witelo, autor dzieła „Perspectiva” (1272), dotyczącego filozofii, astronomii, matematyki, fizyki i optyki, był jednym z najwybitniejszych uczonych średniowiecznych. Jemu zawdzięcza Polska wejście do kultury europejskiej. W „Kronice wielkopolskiej” z końca XIII wieku napisano o nim, że Jest on wykwitem kultury naukowej naszego kraju, symbolem jego dojrzałości duchowej (tł. K. Abgarowicz). W jego dziele rozczytywał się Leonardo da Vinci (ur. w 1452 roku), a Johannes Kepler, najwybitniejszy astronom niemiecki, kontynuator nauki Kopernika, jedno z głównych swoich dzieł, wdane w 1604 roku, zatytułował „Dodatki do Witelona”. Niektóre myśli Witelona, zwłaszcza leżące u podstaw teorii względności, podjął i rozwinął dopiero w naszych czasach Albert Einstein.
Początkowo zarówno H. Barycz, jak też niemiecki uczony G. Bauch nie docenili inicjatywy założenia uniwersytetu w Legnicy, uważając ją za przerost ambicji lokalnych, ale gdy zauważyli, że w ostatnim dziesięcioleciu XII wieku, na pierwszym i jedynym wtedy w Europie Uniwersytecie Bolońskim połowa studentów polskich pochodziła ze Śląska, a głównie z Legnicy, to zmienili zdanie. Z ośrodkiem legnickim byli związani wybitni uczeni. Wspomniany Jan z Grodkowa wraz z Wacławem i Tomaszem należał do trzech najwybitniejszych lekarzy śląskich, którzy zdobyli stopnie naukowe w Montpellier, w głównym wówczas ośrodku studiów medycznych. Wacław został biskupem wrocławskim, Tomasz sufraganem, a nasz Jan z Grodkowa najpierw kanonikiem gnieźnieńskim, potem profesorem w Montpellier, a w końcu nadwornym lekarzem duńskiego króla Waldemara.
W XIII wieku nie było drugiej diecezji polskiej, która posiadałaby równie wielką liczbę księży z tytułami naukowymi, jak biskupstwo wrocławskie. Dokumenty z lat 1250-1290 wymieniają imiona 32 kanoników wrocławskich z tytułami magistra i 9 z tytułami doktora, a były to czasy, kiedy wymienione cenzusy naukowe można było zdobywać tylko za granicą. W Bolonii odbył studia Iwo Odrowąż, a najprawdopodobniej także św. Jacek. Jeden z synów Henryka Pobożnego, Władysław, studiował w Padwie, a drugi, Konrad, w Paryżu. Władysław został arcybiskupem w Salzburgu, a przez pewien czas panował jako regent nad księstwem wrocławskim, natomiast Konrad władał księstwem głogowskim. Miał więc Śląsk w owych czasach dwóch panujących książąt z uniwersyteckim wykształceniem. Ale nie tylko książęta zdobywali wiedzę w uniwersytetach. Wykształcony Witelo był prawdopodobnie ludowego pochodzenia, a biedny student Rosław, późniejszy kanonik w Gnieźnie, odbył studia tylko dzięki materialnej pomocy, jaką otrzymał od księżnej śląskiej św. Jadwigi.
Historyka zdumiewa upór, z jakim Ślązacy przez ponad dwieście lat zabiegali o uniwersytet. Celowi temu podporządkowali nieustanne rozbudowywanie wrocławskiej szkoły katedralnej, nazywanej już Studium Generale, aczkolwiek nie była ona uniwersytetem. Zorganizował ją bp Jan II Gryfita, nazywany Janikiem, w latach 1146-1149. Była to pierwsza szkoła katedralna w Polsce i pierwsza która uzyskała stopień wyższy, zwany quadrivium, a w 1352 roku scholastyk Apeczko z Ząbkowic, późniejszy metropolita gnieźnieński, ufundował w niej pierwszą w Polsce katedrę teologii, co nabiera tym większego znaczenia, gdy uwzględnimy, że założony dwanaście lat później Uniwersytet Krakowski przez pierwsze 36 lat – do 1400 roku – nie posiadał wydziału teologicznego. A wśród dwóch głównych organizatorów wydziału teologicznego w tej uczelni był, obok Mateusza Krakowianina, Jan Tyszka z Opola, nazywany w Krakowie Isnerem. Pierwszy okres rozkwitu Uniwersytetu Krakowskiego przypada na wiek XV. Wtedy promieniował on swoja kulturą na całą Europę, a jego wybitni teolodzy odegrali najbardziej postępową rolę częściowo już na soborze w Konstancji i całkowicie pierwszorzędną na soborze w Bazylei. W większości byli to profesorowie śląskiego pochodzenia. Ograniczam jednak swoje rozważania tylko do tych czasów średniowiecznych, w których Śląsk wchodził w skład państwa polskiego, a one zakończyły się w pierwszej połowie czternastego wieku.
Księżna Anna Śląska – „zapomniana święta”
W trzynastym wieku wydarzyła się na Śląsku nie tylko powszechnie znana tragedia legnicka, ale nastąpił także, zwłaszcza po tej tragedii, wspaniały rozwój szkolnictwa miejskiego, klasztornego i katedralnego oraz bujny rozkwit piśmiennictwa, głównie kronikarskiego i hagiograficznego. Właśnie na te czasy przypada życie tytułowych postaci niniejszego eseju.
Zasługi Henryka Pobożnego poniesione dla Polski i Kościoła są na ogół znane, gdyż w każdym podręczniku dziejów ojczystych o nich się mówi, natomiast wiedza o księżnej Annie, podobnie jak o innych księżnych, a nawet i o królowych polskich, jest raczej mizerna. Gdybym miał „na poczekaniu” wymienić najbardziej znane królowe polskie, to byłyby nimi Dąbrówka, św. Jadwiga, Elżbieta żona Kazimierza Jagiellończyka nazywana „matką królów”, Bona, żona Zygmunta Starego, a może także Barbara Radziwiłłówna, Anna Jagiellonka i Marysieńka Sobieska, czyli łącznie siedem pań, to jest mniej niż jedna na sto lat historycznych dziejów Polski. Księżnych byłoby jeszcze mniej: św. Jadwiga Śląska, jej synowa Anna, bł. Kinga i Izabela z Flemingów Czartoryska.
W artykule popierającym wniosek o wszczęcie przewodu beatyfikacyjnego dla księżnej Anny napisałem, że jej zasługi i cnoty budzą wprawdzie dziś jeszcze podziw dla ich wielkości i charakteru, ale w pełni znane są tylko historykom i teologom. Wrocław zawdzięcza jej awans do rangi przodujących miast europejskich. Ufundowała w nim liczne szpitale, klasztory i kościoły, z których większość dotrwała do naszych czasów. Z innych jej fundacji za najważniejsze uznać trzeba założenie słynnego sanktuarium w Krzeszowie oraz lokację miasta Strzegomia. Ks. prof. J. Mandziuk, autor wielotomowej „Historii Kościoła katolickiego na Śląsku”, napisał o niej, że ta „Zapomniana święta” ma jednak i dzisiaj swych czcicieli, którzy jej imię zamieszczają we własnych katalogach świętych, a ks. prof. W. Bochnak, opowiadając się za jej kanonizacją, żywi chyba słuszną nadzieją, że zaczęłaby oddziaływać jako potrzebny dziś moralnie zdrowy wzór do naśladowania w chrześcijańskich rodzinach: Ogłoszona świętą księżna Anna mogłaby stać się szczególniejszą patronką zagrożonych w Unii Europejskiej rodzin. Była bowiem nie tylko dobrą żoną i wzorową matką dziesięciorga dzieci (pięciu synów i pięciu córek), ale także mądrą obywatelką i sprawną władczynią. Razem z mężem, dziećmi i teściami tworzyła zwartą, kochającą się rodzinę, taką, jaka wśród władców wtedy do powszechnych nie należała. Ks. Herbord, sufragan wrocławski i spowiednik św. Jadwigi, a od 1268 roku biskup Lewantu, napisał w życiorysie tej księżnej „Vita Annae ducissae Silesiae”, że ona zmarła in odore sanctitatis (w atmosferze świętości). Zdaniem wielu badaczy „jej naturalna pobożność, modlitwa i pokuta do dziś budzą podziw dla hartu jej ducha”.
Jeszcze przed bitwą legnicką przejęła się ideałami franciszkańskimi. Założyła konwent klarysek (żeński zakon franciszkański) we Wrocławiu dla czterdziestu zakonnic, które początkowo mieszkały na jej dworze, dopóki nie skończono budowy ufundowanego przez nią klasztoru. Zostawszy wdową nie wstąpiła do klasztoru, ale prowadziła iście zakonny tryb życia, tak bliski braciom [i]minores (mniejszym), że w ich zakonie spisano jej „Żywot” na wzór żywotów świętych. Fundując bardzo kosztowne budowle, głównie sakralne, zawsze pamiętała także o ludziach najbiedniejszych. W tym celu sprzedała wszystkie osobiste kosztowności, a otrzymane pieniądze przeznaczyła na jałmużnę i wsparcie dla potrzebujących.
Klasztory placówkami kulturowego oddziaływania
Mnisi Zakonu Braci Kaznodziejów – Ordo Fratrum Praedicatorum – nazywani u nas od imienia ich założyciela (św. Dominika) dominikanami, działali w Polsce już od 1223 roku i składali się z zakonników polskiego pochodzenia. Nie ulega wątpliwości, że w ewangelizacji ludu – do czego zostali powołani – głosili kazania w języku polskim, ale ani jedno z nich nie zostało spisane i nie dochowało się do naszych czasów. Pewne wyobrażenie o ich bogatej frazeologii oraz o przykładach z życia świętych i z folkloru możemy wytworzyć sobie na podstawie podobieństwa, jakie zachodzi między polskimi „Kazaniami gnieźnieńskimi”, a łacińskimi tekstami kazań i wierzeń ludowych, spisanymi przez dominikanina Peregryna z Opola (vel Raciborza, vel Legnicy).
Trochę więcej, ale też niewiele, wiemy o kazaniach wygłaszanych na Śląsku w trzynastym wieku przez franciszkanów. Z „Żywota św. Salomei” dowiadujemy się, że po kazaniu, wygłoszonym w 1271 roku w Kamieniu koło Opola przez franciszkanina o imieniu Krzyżan, pewna chora wieśniaczka, wzruszona apologią świętej, modląc się do niej, została uzdrowiona. Dowiadujemy się również, że słynny kaznodzieja Bertold z Ratyzbony (dziś Regensburg) głosił kazania na Śląsku w towarzystwie polskiego franciszkanina, który tłumaczył je – in linquo vulgari – na język potoczny, czyli polski.
Klasztory były w średniowieczu nie tylko konwentami zakonników, ale także placówkami kulturowego oddziaływania. Rozpisywano w nich utwory religijne niezbędne w sprawowaniu obrządków liturgicznych oraz kopiowano stare inkunabuły w celu ich przechowania i rozpowszechniania, a także zakładano i utrzymywano biblioteki. W niektórych spisywano też ważniejsze wydarzenia z dziejów Kościoła i państwa; we wielu istniały także wewnętrzne szkoły dla alumnów. W każdym z 53 klasztorów dominikańskich, założonych przez Odrowążów na ziemiach polskich, istniała wewnętrzna szkoła teologiczna.
W dziejach Śląska są tylko dwa porównywalne okresy, w których życie duchowe – religijne i naukowe – rozwijało się bez ograniczenia, a zwłaszcza bez politycznej ingerencji. Są to wyłącznie te okresy, w których Śląsk był, lub jest, w organizmie państwa polskiego. Pierwszy z nich przypada na średniowiecze do połowy czternastego wieku, a drugi trwa od powrotu Śląska, po sześciu wiekach obcego panowania, do Macierzy w 1945 roku. Już w tym pierwszym okresie, po kanonizacji św. Jadwigi, Polska otrzymała miano mater sanctorum, ale książka Floriana Jaroszewicza „Matka Świętych Polska” wyszła kilka wieków później. Zgodnie z dzisiejszym kalendarzem liturgicznym Polska posiadała w owym czasie trzech świętych i siedmiu błogosławionych. Należałoby do nich doliczyć także dominikanina św. Jacka, zmarłego w 1257 roku, a kanonizowanego dopiero w 1594 roku, gdyż wysłane do Rzymu w XIII wieku dokumenty gdzieś się zawieruszyły, a odnalazły po trzystu latach, w czasach pontyfikatu papieża Klemensa VIII. Papież ten był uprzednio nuncjuszem apostolskim w Polsce i najprawdopodobniej także z tego powodu zainteresował się św. Jackiem. Odbył też podróż – pielgrzymkę – do Kamienia Śl., miejsca urodzenia św. Jacka. Wiedział więc dokładnie kim był ten żarliwy dominikanin i dlatego w bulli kanonizacyjnej już w pierwszym zdaniu napisał „Urodził się bł. Jacek w Polsce”, a następnie proklamował jasno i zdecydowanie „ogłaszamy, że błogosławionej pamięci Jacek, Polak z Zakonu Kaznodziejskiego jest święty i winien być wpisany do katalogu świętych, co też niniejszym stanowimy, decydujemy i wpisujemy”. Są to ważne i odważne słowa, gdyż w roku kanonizacji św. Jacka Śląsk był już od dwustu pięćdziesięciu lat poza Polską, a od siedemdziesięciu lat w monarchii austriackiej.
W całym sześciowiekowym okresie obcego panowania ani jedna osoba śląskiego pochodzenia nie została wyniesiona na ołtarze, a ostatni, najbardziej tragiczny, nazistowski okres tego panowania, zapisał się hekatombami polskich Ślązaków, rozstrzelanych albo powieszonych w publicznych egzekucjach, zamęczonych w obozach koncentracyjnych bądź zgilotynowanych w berlińskim więzieniu w Plötzensee lub w gestapowskim więzieniu w Katowicach. Gdyby Śląsk pozostał w którymkolwiek z minionych państw niemieckich – w monarchii austriackiej, królestwie pruskim pod rządami Fryderyków, bismarckowskim cesarstwie Wilhelmów, republice weimarskiej lub nazistowskiej Trzeciej Rzeszy – to nawet wspominanie tych ofiar byłoby dla bliskich im osób niebezpieczne. Tylko dzięki powrotowi Śląska do polskiej Macierzy pamięć o tych ofiarach jest ciągle żywa, są one wspominane, szanowane i czczone, a wielu z nich zostało wyniesionych na ołtarze, głównie – ale nie tylko – w okresie pontyfikatu św. Jana Pawła II. Przy czym należy podkreślić, że polskie władze Kościoła potrafiły także dostrzec zasługi osób narodowości oraz obywatelstwa niemieckiego i doprowadzić do wyniesienia je na ołtarze, np. siostrę Marię Merkert ze Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety, o co władze niemieckiego Kościoła się nie postarały w wystarczająco długim okresie czasu, wynoszącym prawie 140 lat, licząc od jej śmierci w 1872 roku.
Największy rozkwit szkolnictwa na Śląsku pod polską władzą
Jeszcze większe różnice między tym, co nasze, a tym co obce, widzimy na polu oświaty. Historyk badający dzieje szkolnictwa na Śląsku odkrywa pewną logiczną prawidłowość. Nie ekonomiczne bogactwo państwa, ani też intelektualny potencjał jego elit umysłowych decydują o kulturowym awansie ludu w danym regionie, ale narodowa i polityczna wolność tego regionu, a zwłaszcza jego więź z Macierzą.
To nie przypadek, że do największego rozkwitu szkolnictwa na Śląsku doszło dotąd tylko pod polską władzą: w średniowieczu i w dobie nam współczesnej. W trzynastym wieku w 42 miastach śląskich czynne były 43 szkoły, gdyż jedno miasto, mianowicie Wrocław, posiadało dwie szkoły. Starsza, szkoła katedralna, była przed założeniem Uniwersytetu Krakowskiego w 1364 roku najwyżej zorganizowaną uczelnią w ówczesnej Polsce. Druga została założona w 1267 roku. W lutym tegoż roku odbywał się we Wrocławiu synod biskupów polskich pod przewodnictwem legata papieskiego, kardynała Gwidona. I właśnie do tego kardynała zwrócili się mieszczanie wrocławscy z prośbą o zgodę na uruchomienie szkoły wewnątrz miasta, przy kościele św. Marii Magdaleny. Prośbę swą uzasadniali tym, że młodzież z miasta, uczęszczająca do szkoły katedralnej na Wyspie Piaskowej, musi przechodzić przez most, co bywa dla niej niebezpieczne. Istotnie, nieuregulowane wtedy rzeki i wyłącznie drewniane mosty stanowiły przy większych opadach, wylewach i powodziach rzeczywiste zagrożenie dla przechodniów. Kardynał nie tylko udzielił zezwolenia, ale nakreślił także zakres obowiązków tej nowej szkoły, „w której mali chłopcy będą pobierać naukę i uczyć się alfabetu z Modlitwy Pańskiej i Pozdrowienia anielskiego oraz symboli wiary, psałterza i siedmiu psalmów, także będą uczyli się tam śpiewu, aby mogli w kościele czytać i śpiewać na chwałę Bożą. W szkole niech także słuchają Donata, Katona, Teodula oraz reguł dla chłopców”.
Wszystkie ówczesne szkoły na Śląsku dobrze przygotowywały chłopców do podjęcia studiów uniwersyteckich. Początkowo młodzież polska studiowała najczęściej w Bolonii, Padwie lub Paryżu, w drugiej połowie XIV wieku także w Pradze, a w XV wieku w Krakowie. Tylko na Uniwersytecie Krakowskim studiowało w piętnastym wieku ok. 14 tysięcy studentów ze Śląska, głównie z Głogowa, Legnicy i Nysy. Już sama ta liczba, bardzo wysoka, dowodzi, że nie składali się na nią wyłącznie synowie książąt, magnatów i zamożnego mieszczaństwa, ale oprócz nich tworzyli ją również studenci pochodzący z ludu. Potwierdza to także fakt ufundowania w Krakowie przez profesora Jana z Głogowa internatu dla biednych studentów pod nazwą „Bursa pauperum”. Na Śląsku spotykamy się w tamtych czasach z respektowaniem – po raz pierwszy w Polsce – zasady nie udzielania obywatelstwa miejskiego przybyszom, nie umiejącym czytać.
W okresie czterechsetletniego panowaniu Niemców na Śląsku najbiedniej pod względem ilościowym prezentowało się szkolnictwo akademickie. W początkach reformacji czynny był od 1526 do 1531 roku ewangelicki uniwersytet w Legnicy. Do jego upadku doprowadziły kłótnie ewangelickich teologów i pożar miasta. Od 1703 roku działała we Wrocławiu Academia Leopoldina, wspaniała uczelnia jezuicka typu uniwersyteckiego. Rozwiązana podczas sekularyzacji i połączona z przeniesionym w 1811 roku z Frankfurtu nad Odrą do Wrocławia uniwersytetem dała początek Uniwersytetowi Wrocławskiemu. Był to jeden z najlepszych uniwersytetów niemieckich, o niewątpliwych zasługach także dla kultury polskiej, ale jedyny na całym Śląsku aż do końca niemieckiego panowania w tym regionie.
Znamienne, że na tej części Górnego Śląska, która powróciła do Polski po trzecim powstaniu śląskim, od samego początku zabiegano o uczelnie wyższe, ale z braku odpowiedniego zaplecza naukowego w Katowicach, stolicy regionu, lokowano je w Krakowie. Tak powstała Akademia Górniczo-Hutnicza w Krakowie, a także wyższe Śląskie Seminarium Duchowne w tym mieście, co było logiczne i pożytecznie, gdyż Uniwersytet Jagielloński posiadał Wydział Teologiczny. Pierwszą akademicką uczelnią uruchomioną w Katowicach w okresie międzywojennym było Konserwatorium Muzyczne, funkcjonujące do dziś – z przerwą w latach okupacji niemieckiej – pod nazwą Akademii Muzycznej. Jakież to było mądre! W najbardziej uprzemysłowionym regionie, zakurzonym i zadymionym pracą hut i kopalń, ta uczelnia była pewną odtrutką na szare życie robotników, wykonujących w pocie czoła swe siłowe, brudne i niebezpieczne obowiązki zawodowe. Muzyka i śpiew były zawsze wśród ludu świątecznym odreagowaniem na trudy życia codziennego.
W latach okupacji hitlerowskiej Niemcy nie dopuściły do uruchomienia ani jednej uczelni akademickiej nie tylko w Generalnej Guberni, ale także na ziemiach polskich wcielonych do Rzeszy, gdyż ich celem była eksterminacja narodu polskiego. Zgodnie z bolszewicko-hitlerowskim porozumieniem rozpoczęto ją od systematycznej likwidacji inteligencji, głównie duchownego i naukowego stanu. Pod względem ilościowym zamordowano podczas okupacji najwięcej kapłanów, ale procentowo największe straty poniosła kadra profesorów uniwersyteckich. Łączenie duchowego życia, religijnego z naukowym, jest zatem na Śląsku ze wszech miar słuszne i uzasadnione.
Po wojnie, zdziesiątkowani przez niemieckich okupantów, bolszewików i ukraińskich nacjonalistów profesorowie lwowscy, jadąc przejąć poniemieckie posiadłości Uniwersytetu Wrocławskiego, już „w drodze” założyli Akademię Medyczną w Rokitnicy i Politechnikę w Gliwicach, a w następnych latach inicjowali i wspomagali rozwój szkolnictwa akademickiego na Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie. Tylko katowicki ośrodek naukowy kształtował się pod wpływem i przy pomocy uczelni krakowskich.
Dziś polski Śląsk posiada trzy uniwersytety – obok wrocławskiego Uniwersytet Śląski w Katowicach i Uniwersytet Opolski – trzy politechniki: wrocławską, gliwicką i opolską, oraz akademickie uczelnie we wielu miastach: Cieszynie, Mysłowicach, Raciborzu, Nysie, Brzegu, Wałbrzychu, Legnicy, Jeleniej Górze i innych. Kulturowy awans Śląska, zwłaszcza Górnego, dokonał się nie dziełem bogatych Niemiec, lecz dziełem biednej Polski.
■ Franciszek Antoni Marek – wykład wygłoszony podczas konferencji zorganizowanej z okazji Jubileuszu 25-lecia DLP ’90 (WSDDL, 18.04.2015)
Bibliografia
Barycz H., Ślązacy na Uniwersytecie Jagiellońskim. Katowice 1935
Barycz H., Śląsk w polskiej kulturze umysłowej. Katowice 1979
Bauch G., Deutsche Scholaren in Krakau in der Zeit der Renaissance, 1364 bis 1520. Breslau 1901
Bauch G., Schlesien und die Universität Krakau im XV und XVI Jhr. Breslau 1904
Birkenmajer A., Witelo, najdawniejszy śląski uczony. [W:] Nowy Korbut. t.3 1936
Czartoryski P., Średniowiecze. [W:] Historia nauki polskiej. T.1. Wrocław 1970
Kłoczowski J., Dominikanie polscy na Śląsku w XIII-XIV wieku[i]. Lublin 1956
[i]Księga henrykowska, tł. R.Grodecki. Poznań-Wrocław 1949
Ligacz R., Sylwetki uczonych Ślązaków. [W:] Kwartalnik Opolski nr 2, 1955
Maleczyński K., (red.) Teksty źródłowe do historii Wrocławia. Wrocław 1951
Marek F.A., Godność, dostojeństwo i posłannictwo Uniwersytetu. Opole 1995
Marek F,A., Święty Jacek patron szkoły [W:] Samodzielnie myśleć i wybierać. Dzieje Prywatnego Gimnazjum i Liceum Katolickiego im. Św. Jacka w Katowicach. Katowice 2002
Potycz S.A., Henryk Pobożny i księżna Anna – władcy Śląska. Legnica 2013
Potycz S.A., Śladami Henryka Pobożnego i księżnej Anny. Legnica 2013
Rospond S., Dzieje polszczyzny śląskiej. Katowice 1959
Scriptores Rerum Silesiacaeum. Breslau 1839
Strzelczyk J., Labuda G., Prawda o bitwie z Mongołami w 1241 r., Legnica 2002
Strzelczyk J., Spotkanie dwóch światów. Stolica Apostolska a świat Mongołow w połowie XIII wieku. Poznań 1993
Zielonka Z., Śląsk, ogniwo tradycji. Rozważania o historii i kulturze. Katowice 1981