Pamiętajcie o mnie!
W 1973 roku zostałem skierowany na dalsze studia do Rzymu, na franciszkański Uniwersytet Papieski Antonianum. Po uzyskaniu paszportu i wizy wyjechałem z Kłodzka 15 stycznia 1974 roku. Zapisałem się na drugi semestr. Któregoś dnia współbrat Włoch przyniósł mi włoską gazetę, w której dziennikarz napisał artykuł na temat konklawe i podał kilku ewentualnych kandydatów na następcę Pawła VI, który już trochę niedomagał. Mój język włoski był cienki, czytając musiałem często zaglądać do słownika. Autor artykułu przedstawił kandydatów: Włochów, ale także „obcych” – stranieri. Było ich czterech, a wśród nich Karol Wojtyła z Krakowa.
Podczas mego pobytu w stolicy chrześcijaństwa ks. kardynał z Krakowa stosunkowo często przebywał w Rzymie, bo Paweł VI zlecał mu różne zadania. W 1976 roku głosił rekolekcje wielkanocne papieżowi i kurii watykańskiej pt. „Znak, któremu sprzeciwiać się będą”. Kardynał, przebywając w Rzymie, korzystał z posługi fryzjerskiej brata z Antonianum – Paschalisa Jakubca z Krakowa. Ja również korzystałem z jego usług, jak wielu braci z Antonianum. Brat Paschalis opowiadał, że ks. Stanisław Dziwisz telefonował do niego i ustalali czas i miejsce usług fryzjerskich. Mówił, że kardynał Wojtyła podczas strzyżenia zawsze coś czytał albo modlił się, ale także rozmawiał. Zawsze był cierpliwy, pogodny, zamyślony. Na zakończenie usługi polecał ks. kapelanowi Stanisławowi uregulować należność. Kto wtedy mógł przypuszczać, że br. Paschalis strzygł przyszłego papieża.
Ja wielokrotnie, ale z oddali widziałem kardynała Wojtyłę, gdy przebywał w Rzymie z racji Synodu Biskupów czy Roku Świętego 1975. Uczestniczyłem we Mszy św., którą odprawił i wygłosił kazanie po polsku na San Teodoro u braci Mniejszych Konwentualnych, gdzie w swoim czasie przebywał i studiował ówczesny bł. o Maksymilian Kolbe, którego kardynał Karol Wojtyła już jako papież Jan Paweł II wyniósł na ołtarze jako świętego 10 października 1982 roku. Ja doktoryzowałem się na Antonianum z duchowości bł. Maksymiliana M. Kolbego.
Przypominam sobie takie zabawne wydarzenie, które miało miejsce na rzymskim lotnisku Fiumicino, o którym rozpisywała się prasa włoska. Otóż Kardynał Wojtyła przyleciał samolotem z USA do Rzymu, a na płycie lotniska podeszło do niego dwóch Włochów, elegancko ubranych i zaoferowało swoją pomoc w dowiezieniu go do kwatery. Ks. Kardynał zgodził się na to i oni wzięli dwie jego walizki. Można się domyślić, że byli to złodzieje. Miał on przy sobie ponoć niemałą kwotę dolarów, wszystko przepadło.
Zdarzało się nam podczas wielu towarzyskich rozmów w wiecznym mieście, że mówiliśmy: dobrze byłoby przeżyć tu konklawe. Jasne, że nie życzyliśmy papieżowi śmierci. Ale stało się. Najpierw śmierć 6 sierpnia 1978 roku w Castel Gandolfo Pawła VI i wybór, w uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej 26 sierpnia 1978 roku, kardynała Albino Luciano – patriarchy z Wenecji, który przyjął imię Jana Pawła I. Wziąłem udział w środowej audiencji i z uwagą wysłuchałem jego katechezy. Był to człowiek uśmiechu, mówił prosto, z przykładami, nie posługiwał się napisanym tekstem, mówił z pamięci. Miałem zawsze szacunek dla każdego papieża. Jesienią 1978 roku kończyłem moją pracę doktorską. Dlatego siedziałem przede wszystkim przy biurku i stukałem na maszynie aż bolały mnie palce. Spieszyłem się, bo kończyła mi się ważność paszportu i straszono mnie, że nie przedłużą. Byłem już bardzo zaawansowany w pracy – przepisywanie na czysto. Współbrat Chorwat użyczył mi swojej maszyny. Pamiętam, że miała ciekawą czcionkę.
28 września 1978 roku o. Wacław Michalczyk z prowincji Matki Bożej Anielskiej obchodził swoje imieniny. Nasza wspólnota międzynarodowa, do której należeliśmy jako Polacy, zebrała się w salce na świętowaniu imienin współbrata. Na wieczorną rekreację przyszło także kilku profesorów Antonianum, bo o. Wacław także finalizował swoją pracę doktorską. Około godziny 22.00 jeszcze raz złożyliśmy solenizantowi życzenia i zaczęliśmy się rozchodzić do swoich pokojów ze słowami: „buona note” – dobranoc. 29 września już przed godz. 6.00 celebrowałem Mszę Świętą i po modlitwie, ale przed śniadaniem wyszedłem na taras, na tzw. „mille passi” – na tysiąc kroków. W pewnej chwili współbrat o. Joso Kasil, Chorwat, otworzył okno swego pokoju i krzyczy: „Taddeo, hai sentito” – Tadeusz, słyszałeś: „il Papa e morto” – umarł papież. Dziwnie odpowiedziałem: „Si, Paolo VI”. A on: „Giovanni Paolo I”. Podziękowałem mu, pobiegłem do pokoju, włączyłem radio. Watykan podawał poważną muzykę i co jakiś czas ponawiano wiadomość o śmierci Jana Pawła I.
Po południu udałem się do bazyliki św. Piotra, by oddać hołd papieżowi i pomodlić się. Leżał w czerwonym ornacie. Nie było dużo ludzi i szybko stanąłem przed ciałem papieża. Miałem dużo czasu na modlitwę i medytację. Data pogrzebu została wyznaczona na popołudnie 4 października, w uroczystość św. Franciszka z Asyżu. W tym dniu uczestniczyłem w dwóch pogrzebach. Rano pojechaliśmy do Saint Elia koło Viterbo. W tym sanktuarium, w którym posługiwali nasi współbracia Niemcy, zmarł współbrat o. Amir Botros, Egipcjanin z Kairu. Był studentem Antonianum oraz na Państwowym Uniwersytecie Rzymskim. Był rok starszy ode mnie, ale bardzo kontaktowy i sympatyczny, palił fajkę. Po Mszy św. i modlitwach odtransportowano jego zwłoki na lotnisko Fiumicino, a stamtąd samolotem do Kairu i późnym popołudniem został pogrzebany w Kairze. Podczas Mszy Świętej śpiewaliśmy pieśń: „Resuscito, resuscito” – Zmartwychwstał Pan, Alleluja. Ta pieśń szybko wpadła mi w ucho i do dziś bardzo mi się podoba.
Wróciliśmy do Antonianum na uroczysty obiad w dniu św. Franciszka. Po południu odbył się pogrzeb Jana Pawła I. byłem zmęczony, więc oglądałem transmisję w telewizji. Cyprysowa trumna na bruku Placu św. Piotra, bez katafalku, wprost na ziemi. Mszy św. przewodniczył kardynał dziekan Karol Confalonieri, który przekroczył już 80 rok życia. Na pogrzebie nie było ks. kardynała Wyszyńskiego, Prymasa Polski (jeszcze nie dojechał), ale był ks. kardynał Karol Wojtyła. Ciekawe, zwróciłem na to uwagę, że telewizja kilkakrotnie pokazywała go osobno, z bliska, podczas obrzędów pogrzebowych. Po ceremoniach nietypowy kondukt pogrzebowy ze śpiewem: „Magnificat anima mea Dominum”. Zakończył się krótki pontyfikat papieża, który uśmiechnął się do świata jako Jan Paweł I. Po pogrzebie przez 10 dni trwała żałoba.
Ja zabrałem się do finalizowania mojej pracy i ustalałem z kompetentnymi osobami termin obrony. 16 października na Antonianum odbyła się uroczysta inauguracja nowego roku akademickiego. Z kardynałów był nasz o. Ferdynand Antonelli, Włoch, a to dlatego, że ukończył już 80 lat. Mszy św. przewodniczył o. minister generalny Konstantyn Coser, Brazylijczyk. Byliśmy w Sali św. Antoniego, ale myśli i uczucia chyba wszystkich kierowały się do Watykanu na konklawe. Przed godz. 12.00 jedna z osób siedzących za stołem prezydialnym zapytała, gdy wszedł do auli o. Zenon Styś z Prowincji Matki Bożej Anielskiej: czy dokonano już wyboru. Ojciec Zenon odpowiedział: „fumato mera” – czarny dym.
Pamięcią muszę wrócić do dni od 13 do 15 października. Mass media – publikatory prześcigały się w podawaniu tzw. kardynałów „papa bili” (mających największe szanse), rozumie się, że głównie Włochów. Byli nimi ks. kardynał Giuseppe Benelli z Florencji, Pericle Felici z Watykanu, kardynał protodiakon oraz kardynał Siri z Genui, tradycjonalista. Wśród „stranieri” – obcych wymieniano kardynała z Krakowa. 14 października to dzień otwarcia konklawe. Dzień wcześniej w Antonianum miało miejsce spotkanie z czterema naszymi franciszkańskimi kardynałami. Byli to wspomniany już Ferdynand Antonelli, Juan Landazuri-Ricketts, abp Limy (Peru), Evaristo Arns, abp Sao Paulo (Brazylia) i Aloisio Lorscheider (Brazylia). Współbracia nawzajem zachęcali się do zrobienia sobie zdjęcia z tymi trzema kardynałami z Ameryki Południowej, bo mogły okazać się one bardzo cenne. Mówiło się i pisało przede wszystkim o kardynale Lorscheiderze, a to dlatego, że gdy zapytano kardynała Albino Luciani, patriarchę Wenecji, który przybył do Rzymu na poprzednie konklawe, które go wybrało, że on (Luciani) odda głos kardynałowi Lorscheiderowi. Został on podniesiony do godności kardynalskiej przez Pawła VI w 1976 roku. Był wtedy w Rzymie, złożyłem mu homagium i chwilę porozmawiałem; człowiek otwarty, kontaktowy, cera czerwona, pochodzenia niemieckiego. Powiedział mi takie zdanie: „łatwiej być biskupem w diecezji niż przełożonym studentów w Antonianum”, a był nim przez kilka lat. Ja nie zrobiłem sobie zdjęcia z żadnym.
W piątek wieczorem 13 października podszedł do mnie współbrat Włoch i mówi, że jest telefon z Watykanu i monsigniore Virgilio Noe, ceremoniariusz papieski, prosi, aby któryś ze studentów Antonianum (Noe często bywał w Antonianum, bo zaprzyjaźnił się z naszym współbratem Filipińczykiem Moralesem) odśpiewał po łacinie Ewangelię podczas Mszy św. o wybór papieża – pro eligendo Summo Pontifice. Prosił mnie, abym pojechał (gdy była jakaś prośba z Watykanu chętnie służyłem swoją osobą) i odśpiewał Ewangelię. Jakże żałuję, że odmówiłem, bo wcześniej umówiłem się z o. profesorem, moim promotorem na 14 października, na rozmowę – konsultację w sprawie pracy doktorskiej. Po fakcie pocieszałem się: kto wiedział, że kardynał Wojtyła zostanie Papieżem.
Dnia 15 października, jak w każdą niedzielę, pojechałem autobusem poza Rzym do Divino Amore – Boża Miłość, do maryjnego sanktuarium, gdzie przez cały pobyt w Rzymie, w niedziele i święta, posługiwałem w konfesjonale: 4 lub 8 godzin, plus dojazd. W jednej Mszy św. uczestniczył ówczesny premier Włoch Giulio Andreotti, na zakończenie liturgii podszedł do mikrofonu i m.in. powiedział: dla uczczenia wyboru nowego papieża przez konklawe miasto Rzym wybuduje nowy kościół. Około godz. 17.00-17.30 zostałem wezwany na furtę, bo przyszedł jakiś Polak. Zszedłem do niego. Pytał mnie jak się dostać na Plac św. Piotra. Odniosłem wrażenie, że był to jakiś młody intelektualista, bo stawiał mi dużo, z różnych dziedzin, pytań. Nie były ani trudne, ani skomplikowane. Chciałem go poczęstować, ale odpowiedział, że zjadł już kolację. Było bardzo ciepło. Miał wsiąść do autobusu (10 lirów) nr 81, który dojeżdżał w pobliże Placu św. Piotra. Odrzekł, że pójdzie pieszo, zobaczy Rzym i troszkę zaoszczędzi. Mówię mu, że dziś już był dym i to czarny. Odpowiedział: cieszę się, że czarny. Wskazałem mu drogę, którą dobrym krokiem przejdzie w ciągu godziny: Coloseum, Altare Della Patria, S-ma Trinita, Piazza del Popolo, Tybr. Bardzo mi podziękował, ale nie powiedział skąd jest i co porabia, a nie chciałem wymuszać tego na nim. Może był z tzw. Polonii Zagranicznej. Ale uderzyło mnie, gdy powiedział: całą noc będę chodził po Rzymie, a jutro w poniedziałek będę w bazylice i na Placu św. Piotra, bo jutro będzie dla nas historyczny dzień. Mężczyzna był ładnie ubrany, gustownie, wysoki, szczupły, 35-40 lat, grzeczny, kulturalny. Uścisnęliśmy sobie dłonie i on pogodny, nawet radosny udał się na Plac św. Piotra, a ja wróciłem do siebie, przez dłuższą chwilę myśląc o nim.
W poniedziałek, 16 października, duchowo łączyłem się ze współbraćmi z naszej prowincji św. Jadwigi, bo to liturgiczny jej dzień. Ponadto myślą przeniosłem się do jej bazyliki w Trzebnicy i podziękowałem Bożej Opatrzności, że 28 lutego 1945 roku urodziłem się w wozie drabiniastym, właśnie w Trzebnicy. Mama zdjęła ze swej głowy czerwoną chustkę i w nią mnie zawinęła. W Trzebnicy rodzice nie znaleźli ani wody, ani księdza, który by mnie ochrzcił. Więcej, nie znaleziono nawet śniegu, by go roztopić na wodę, bo do chrztu potrzebna jest woda. W takim stanie moja mama śliną zrobiła mi krzyżyk na czole. Dopiero 11 marca w Bralinie koło Kępna zostałem ochrzczony w kościele św. Anny, a mama miała właśnie imię Anna. W 1959 roku zgłosiłem się do zakonu braci mniejszych w Górze św. Anny w zakonnej prowincji św. Jadwigi. Ojciec prowincjał Bertold Altaner wziął mnie w dniach 15-16 października 1966 r. na uroczystości 1000-lecia Chrztu do Wrocławia i do Trzebnicy. 15 października wieczorem Mszy św. w kościele dominikańskim św. Wojciecha we Wrocławiu przewodniczył ks. abp Karol Wojtyła, a prymas, kardynał Stefan Wyszyński wygłosił kazanie. Pewne cząstki tego kazania nadal brzmią w moich uszach. 16 października w Trzebnicy, przy polowym ołtarzu przed bazyliką św. Jadwigi Mszę św. celebrował ks. abp Antoni Baraniak z Poznania, a kazanie ponownie wygłosił ks. prymas Wyszyński.
Po uroczystym obiedzie, z racji inauguracji nowego roku akademickiego w Antonianum i po krótkiej sjeście, zabrałem się do studium. Około godz. 17.30 udałem się do sali telewizyjnej, byli już w niej dwaj studenci, o. Wacław Michalczyk i jeden z Hiszpanów. Telewizja RAI co chwilę zapowiadała, że skoro tylko pojawi się dym nad Kaplicą Sykstyńską (od papieża Sykstusa V, franciszkanina konwentualnego) natychmiast będzie połączenie z Placem św. Piotra. Oczekiwanie przedłużało się a widoki w telewizji raczej nieciekawe, bo same reklamy. Około godz. 18.15 natychmiastowe połączenie z San Pietro i oczom naszym ukazał się pełzający po dachu Kaplicy Sykstyńskiej biały dym. Spiker podekscytowany wrzeszczał: „e fumata bianca” – jest biały dym, czyli dokonano wyboru papieża. Od tego momentu Plac św. Piotra zaczął się wypełniać tłumem. O godz. 18.30 na plac wkroczyła orkiestra dęta gwardii szwajcarskiej. Reflektory z kaplicy zostały skierowane na lodżię nad portalem bazyliki św. Piotra, gdzie ukaże się kardynał protodiakon i ogłosi wybór papieża i jego imię.
W tym momencie wyskoczyłem z salki telewizyjnej, zaraz złapałem autobus nr 81 i jadę na Plac św. Piotra. Pasażerów nie było dużo, ale za to w autobusie był zainstalowany mały monitor i przekazywał co dzieje się na placu. Ciągle padały trzy nazwiska kardynałów: Siri, Benelli i Felici. Wreszcie otworzyły się powoli drzwi od bazyliki i w lodżii ukazał się kardynał Felici, a to oczywisty znak, że to nie on został papieżem. I zaczął wygłaszać znaną formułę: „Annutio Vobis gaudium magnum habemus papam”. Na Placu św. Piotra oklaski i wrzawa. Tłum szaleje z radości i my w autobusie też. Mamy zatem papieża, ale kto nim jest? Napięcie u mnie dochodzi do szczytu. Chyba wszyscy wstrzymali oddech, a kardynał Felici powoli i dobitnie wypowiadał kolejne słowa: „eminentissimum ac reveredisimmum dominum…”. Tu kardynał na moment przerwał i następnie powtórzył: „dominum Carolum” – w autobusie konsternacja, a ja wrzasnąłem: „Polacco!”. Wiedziałem, że to będzie kardynał Wojtyła, bo tylko dwóch kardynałów nosiło to imię: dziekan Confalonieri, ale on z racji wieku nie brał udziału w konklawe i był wśród ludzi na placu orazi arcybiskup Wojtyła z Krakowa. Na placu i w autobusie cisza, a ja wrzeszczę. Nikt mnie nie uspokajał, byłem w habicie i pasażerowie poznali, że jestem straniero – obcokrajowiec. Kardynał Felici kontynuuje: „Sanctae Romanae Ecclesiae Cardinale Wojtyła”. Powoli rozlegają się oklaski, a gdy przybyłem na plac to ludzie przekrzykiwali siebie: na pewno nie Włoch – z Afryki?, z Wietnamu?, Murzyn? A ja teraz na Placu wrzeszczę: „e Polacco!”.
Po jakimś czasie dotarło do tłumu, że papieżem został kardynał z Krakowa. Usłyszałem straszne głosy: „un communista! Povera Italia” – biedne Włochy! „Poveri noi” – my biedni! Przede mną stały trzy siostry zakonne, mówiące po hiszpańsku: „ja od tego papieża komunisty nie przyjmę błogosławieństwa” (wiadomo co w 1936 r. komuniści zrobili w Hiszpanii), ale pozostały na placu pojękując. Obok mnie stał ojciec i położył swoje ręce na ramionach może 12-letniego syna. Ten chłopiec zaczął tupać nogami i wołał: „no, no” – nie, nie – „ja go nie przyjmuję”. Podziwiałem tego ojca. Gdy syn trochę się uspokoił, ojciec zaczął powoli, ale rzeczowo tłumaczyć synowi: „To Bóg wybrał i wyznaczył tego papieża. W historii Kościoła nie tylko Włosi byli papieżami. Papieża trzeba słuchać jak Boga. Nawet, gdyby Murzyn został papieżem. Synku, módl się za niego”. Czy ojciec go przekonał? Chłopak przestał się kręcić i ucichł. Tymczasem kardynał Pericle Felici kończył uroczystą formułę: „qui sibi nomen imposuit Joannem Paulum II”. Teraz nastąpiły niezwykłe oklaski, owacje i okrzyki: „e viva il papa” – niech żyje papież.
Minęła już godz. 19.00, zrobiło się ciemno. Plac był dobrze oświetlony. Tłum coraz bardziej gęstniał, dzwony bazyliki ciągle biły na radość Kościoła. Wreszcie w uroczystej procesji w lodżii ukazał się papież Jan Paweł II i kolejny wybuch okrzyków radości, owacji i oklasków. Zebrani usłyszeli mocny, zdecydowany, z nutą wzruszenia, głos nowego papieża. Pierwsze zdanie, które wypowiedział to: „Sia lodato Gesu Cristo” – niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, ale tłum nie był w stanie odpowiedzieć, bo Włosi przestali w ten sposób siebie pozdrawiać. Ich pozdrowienie to: „Buon Giono” – dzień dobry. Tłum bije brawa, wykrzykuje, klęka, żegna się znakiem krzyża, macha chusteczkami. I ciągłe oklaski. Długie chwile, niekończące się, ludzie nastawiają lornetki, ktoś krzyczy: „On ma twarz dobrego człowieka!” Jan Paweł II wznosi ręce ku górze, ku niebu, pozdrawia, uśmiecha się. Wreszcie zabiera głos. Robi się cisza: „najdrożsi bracia i siostry” – ponowne oklaski i owacje, bo papa straniero „parla italiano” – mówi po włosku. I to płynnie. Nie będę przytaczał tu krótkiego przemówienia papieża. „Zbuntowany” chłopiec mówi do ojca: „Lui mi piace!” – on mi się podoba. Na błogosławieństwo Urbi et Orbi owe trzy siostry uklękły, przeżegnały się i zaczęły płakać. Ja też przyjąłem to pierwsze błogosławieństwo Jana Pawła II ze łzami w oczach, chociaż uważam się za twardziela.
Gdy wróciłem do Antonianum przy via Merulana 124 wielu współbraci gratulowało Polsce i mnie, że pierwszy raz w historii Kościoła Polak został papieżem. Włosi mieli zawiedzione miny, ale gratulowali. Jeden z profesorów, Chorwat, bardzo się cieszył. Miał jednak pewne ale: „Szkoda, że kardynał Wojtyła nie wykorzystał słowiańskiego imienia, powinien – według niego – przyjąć imię Stanisław albo Wojciech”. Po wszystkim zatelefonowałem do sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi, zgromadzenia, które założył – dziś już święty – Zygmunt Szczęsny Feliński, abp Warszawy, którego 18 sierpnia 2002 roku beatyfikował na Błoniach Krakowskich Jan Paweł II, a które wówczas zatrudnione były w kuchni Antonianum. One modliły się, śpiewały, płakały ze szczęścia, podskakiwały i tańczyły. Jedna powiedziała mi, że tyle razy spotykała Go w różnych sytuacjach w Krakowie, tyle razy się z nim witała, a nawet cerowała mu bieliznę. Radio watykańskie powtarzało na okrągło w wiadomościach o wyborze Jana Pawła II. Słuchałem bardzo długo, bo trudno było usnąć.
W jednej z gazet rzymskich wyczytałem takie ciekawostki (czy prawdziwe?). W końcowym glosowaniu na 111 głosów, kardynał Wojtyła otrzymał 104 głosy, na siebie nie może dać głosu – to tylko 6 nie głosowało na Niego. Ponoć jeden ze staruszków kardynałów włoskich, gdy odczytywano nazwisko Wojtyła, pytał na głos: „chi e questo Cardinale Botiglia” – kto jest tym kardynałem Butelką. Po przyjęciu godności najwyższego pasterza Kościoła, papież Jan Paweł II podszedł do niego – ten aż zadrżał – i powiedział uśmiechając się: „io sono questo Cardinale Botiglia” – ja jestem tym kardynałem Butelką. A gdy dziennikarze pytali kardynała Stefana Wyszyńskiego jak przebiegało głosowanie i czy się cieszy, odpowiedział: „che Bella e Italia” – jak piękne są Włochy. Jeden z kardynałów francuskich wyznał, że siedział naprzeciwko kardynała z Krakowa i jak padały na niego glosy to tak się pochylał, że głowa Jego wciskała się między ramiona: widziałem ten ciężar, który na niego spada. I jeszcze wypowiedź monsigniora Kirgilio Noe, mistrza ceremonii. Po wyborze kardynał Wojtyła wyszedł z Kaplicy Sykstyńskiej i udał się do pokoju płaczu (camera del pianto), by odsapnąć, wypłakać się, a potem ubrać w strój papieski i powrócić do kaplicy na homagium kardynałów elektorów. Kardynał Karol miał tak płakać, iż Noe pomyślał: „Jakiego to papieża wybrali, płaczka, beksę. Ale gdy papież „doszedł do siebie”, ubrał się, następnie skupił się, ocknął i powiedział: ruszamy, idziemy – odczytałem te słowa i ten ton głosu, że to będzie niezwykły pontyfikat”.
Inaugurację pontyfikatu wyznaczono na niedzielę 22 października. Już we wtorek miałem kilka telefonów, ale nie z Polski, by zarezerwować jakieś miejsce na 2-3 dni, gdziekolwiek, aby jednak nie za drogo. Nikomu nie odmówiłem, ale mocno się głowiłem i zastanawiałem. W piątek około godz. 13.00 dotarł długi telegram od o. Dominika Kiescha, gwardiana z Kłodzka, że na inaugurację wybiera się pociągiem 6 współbraci, wszyscy z Kłodzka. Oto oni: o. Zygmunt Skrzydło, fr. diakon Jakub Włodarczyk, fr. Wacław Chomik, fr. Gilbert Guguła, fr. Fabian Kandziora, br. Marcin Kaminiorz. Mam ich odebrać w sobotę około północy ze Stazione Termini i zaopiekować się nimi. Najmniej interesowałem się utrzymaniem, bo siostry z kuchni obiecały wielką pomoc. Gorzej było z zakwaterowaniem, ale udało się – w Antonianum. Moi petenci, zwłaszcza z Niemiec, prosili o tysiąc kart i obrazków z wizerunkiem Jana Pawła II. Z tym było gorzej, ale prawie wszystko załatwiłem u sklepikarza Polaków i Słowian Giuseppe Quarta, przy via Merulana. Załatwiałem, gdzie tylko się dało karty wstępu i to najlepsze z możliwych miejsc. Nie było problemu. Wystarczyło powiedzieć, że się jest Polakiem.
Pierwszy przybył do Rzymu kolega ze szkoły średniej Franciszek Bodynek, mieszkający w M ünchen, u którego od 1974 roku spędzałem wakacje letnie. Zawsze mieliśmy dużo tematów do rozmowy. Franek pochodził z Zimnej Wódki spod Góry św. Anny. Uczęszczaliśmy do Liceum Ogólnokształcącego w Głubczycach. W sobotę, po kolacji i wieczornej przechadzce po ulicach Rzymu, udaliśmy się na Stazione Termini, bu powitać i przyprowadzić braci z Kłodzka do Antonianum. Przyjechał pociąg z Wiednia, którym mieli przyjechać. Kilka razy przeszliśmy po peronie, bo wszyscy pasażerowie już wysiedli, ale sześciu franciszkanów nie spotkaliśmy. Za to spotkaliśmy grupę Polaków z różnych stron Polski, którzy przyjechali tym pociągiem. Zapytałem, czy w Wiedniu nie widzieli na dworcu franciszkanów z Polski. Odpowiedzieli, że przyjechali z nimi do Wiednia i tam udali się do ambasady, aby załatwić wizy do Włoch. Wyszukałem kolejne dwa pociągi z Wiednia do Rzymu. Gdyby – pomyślałem – zdążyli załatwić wizy i przyjechali pierwszym pociągiem to może z biedą zdążylibyśmy. W niedzielę rano już sam udałem się na dworzec kolejowy, bo inni moi goście udali się na Plac św. Piotra. Przyjechał pociąg, ale moi nie przyjechali. Wróciłem do Antonianum i przy furcie zostawiłem dla nich karty wstępu, a sam pobiegłem do autobusu wiedząc, że mój autobus i tak nie dojedzie w pobliże Placu św. Piotra.
Muszę jeszcze na chwilę wrócić do grupy Polaków (około 20). Wśród nich była s. Serafitka. Większość z nich nie miała wizy, ale Włosi i tak ich wpuścili, niektórzy z nich pierwszy raz wyjechali za granicę. Mieli kilka numerów telefonów. Dwa z nich uskuteczniłem i usłyszałem: „to proszę się nimi zająć”. Odpowiedziałem: „minęła północ, a jest 20 osób z bagażami, gdzie znajdę jakiś zakątek”. Pielgrzymi błagają: „niech ojciec nas nie opuszcza, nie znamy Rzymu, nie znamy języka”. Mówię im: „chodźcie ze mną, ale będziemy szli około pół godziny, bo autobusy już nie kursują”. Przyprowadziłem ich do Antonianum. Miałem szczęście, bo trzy rozmównice i dwa pokoje były otwarte na parterze, a przede wszystkim były umywalki i toalety. Jak oni się cieszyli, zaczęli mnie ściskać i całować. Mieli ze sobą prowiant na kilka dni. Oni się cieszyli, a ja drżałem – jeżeli władze Antonianum dowiedzą się, że ich wpuściłem to będę miał przeprawę. Około godz. 5.30 przyszedłem do nich, ale oni sobie poradzili, niektórzy leżeli na posadzkach, inni myli się, a pozostali jedli śniadanie. Powiedziałem, żeby zebrali swoje bagaże do jednego pomieszczenia, do którego zdobyłem klucz. Wskazałem im kierunek drogi i nauczyłem: „dov’e Piazza San Pietro? Po uroczystościach przyjdziecie do mnie i zobaczymy co dalej”.
Ponieważ goście z Polski nie przyjechali drugim pociągiem z Wiednia, wsiadłem do autobusu nr 64, który miał przystanek przy samym Placu św. Piotra. Ciężko było dojechać, bo taki ruch. Widząc co się dzieje na ulicach, wysiadłem przed mostem na Tybrze i będąc w habicie, biegłem, a był to bieg z przeszkodami. Wyprzedzałem samochody z tabliczkami CD (Korpus Dyplomatyczny), z różnymi flagami. Wziąłem paszport, na widok tego paszportu przepuszczali mnie. Najzabawniejsze było to, że ścigałem się z kanclerzem Niemiec Helmutem Schmidtem. On w limuzynie, a ja na nogach. Zauważył mnie, pozdrowiłem go gestem uniesionej dłoni. On tak samo zareagował i uśmiechaliśmy się do siebie, raz on mnie wyprzedzał, drugi raz ja jego. Ale na finiszu był taki tłok, że wyprzedziłem go i przed nim wpadłem na Plac św. Piotra. Już na samym placu (miałem bardzo dobrą kartę wstępu) wpadłem na hiszpańską parę królewską: Juan i Sofia. Za chwilkę usłyszałem: „communisti dalla Polonia” – komuniści z Polski. Odwróciłem się i patrzę, że to Senat Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego z o. rektorem Albertem Krąpcem w czerwonej todze, a po chwili zobaczyłem Henryka Jabłońskiego, przewodniczącego Rady Państwa. Trzymając kartę wstępu i paszport przy wejściu do bazyliki ktoś powiedział do mnie, że zdążę, bo miałem kartę dla rozdzielającego Komunię Świętą. W bazylice kardynałowie na wózkach, inni kardynałowie już byli ubrani do Mszy Świętej, jeszcze inni ubierali się. Wskazano mi miejsce, gdzie mogę się ubrać, byłem spocony. Gdy się ubrałem spotkałem kilku studentów z Antonianum, którzy podobnie jak ja byli wyznaczeni do udzielania Komunii Świętej. Zdążyłem. Podszedł do mnie współbrat Wietnamczyk, Ambroży Van Si i powiedział: „podejdźmy do kardynała Johna Króla z Filadelfii”. Ten już był ubrany, przywitał się z nami uśmiechając się, a Wietnamczyk mówi do niego: „kardynał pochodzi z Polski, ale już nie ma ducha polskiego”, a kardynał śmiejąc się podniósł rękę i pogroził mu.
W bazylice padła komenda, by ustawić się do procesji. Wszystko było dobrze przygotowane. Za krzyżem procesyjnym, na wózkach wieziono starszych i chorych kardynałów. Student Mantibia z Kolumbii, studiował historię Kościoła, powiedział do mnie: „Taddeo, vedi, la Chiesa militante” – Tadeusz, patrz, to jest kościół wojujący! Kolega z M ünchen, Franciszek Bodynek, też miał wspaniałe miejsce w pobliżu abakusa, gdzie znajdowały się kielich z hostią i ampułki z wodą i winem do Mszy św. Sam mosigniore Virgilio Noe pozwolił mu zrobić zdjęcie.
Chór Sykstyński śpiewa Veni Creator i ruszyła procesja do ołtarza. I tak rozpoczęła się Msza św. inaugurująca pontyfikat papieża Jana Pawła II. Uroczystość trwała kilka godzin. Przeżycia jedyne, niepowtarzalne. Msza Święta to misterium – tajemnica, przed którą trzeba upaść na kolana i zamilknąć. I ja również teraz zamilknę.
W kuchni Antonianum pracowało osiem Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi; one również pragnęły być na Placu św. Piotra. Czy można się dziwić? Na pewno kilka z nich mogło, ale chodziło o wszystkie osiem. I stało się, że dwaj studenci – wspomniany już o. Joso Kasil, Chorwat i o. Walter Viviani, Włoch – podeszli do s. Anny Kaczmarczyk, rodem z Warmii i zaoferowali swoją pomoc. Poprosili, aby siostry przygotowały to z czego należy zrobić obiad, a oni go zrobią. Podziwiałem ich. Kilku innych jeszcze ochotników pomogło im. Obiad należało przygotować na ponad trzysta osób, dla profesorów, studentów i wielu innych pracowników. O dziwo, obiad wtedy wyjątkowo smakował mi. Dla nas był on opóźniony, a po takich przeżyciach naprawdę odczuwało się głód. Tak Opatrzność Boża sprawiła, że na Placu podałem Komunię Świętą s. Annie, szefowej Kuchni.
Z Placu św. Piotra do Antonianum przybyłem jako jeden z pierwszych. Przy furcie powiedziano mi, że sześciu moich współbraci z Kłodzka przyjechało, wzięli karty wstępu i udali się na Plac św. Piotra. Kamień spadł mi z serca. Podczas spożywania obiadu najpierw powrócił Franek z Mü nchen, rozradowany i też głodny. Powiedział, że zrobił dużo zdjęć i z przejęciem mówił, że Virgilio Noe dozwolił mu zrobić zdjęcie z abakusa i ołtarza papieskiego. Wreszcie przybyli moi młodzi goście z Kłodzka. Jeden przez drugiego mówili o swoich przeżyciach podczas podróży, w drodze na Plac św. Piotra. Mimo, że spóźnili się dostali się do dobrego sektora. Po jakimś czasie przyszło kilku z grupy, którą zaopiekowałem się. Oni też otrzymali obiad. Języki wszystkim się otworzyły, a jak wypili trochę czerwonego wina (we Włoszech zawsze do głównych posiłków podaje się wino), to radość i humor pobudziły do śpiewu. Niektórzy urządzili sobie sjestę (drzemkę), a ja zająłem się grupą Polaków. Zdecydowana większość z nich połączyła się z innymi grupami, zabrali bagaże, pożegnaliśmy się i oni odeszli. Siostrę Serafitkę umieściłem u sióstr z naszej kuchni, a inni pozostali jak koczownicy, ale i tak byli bardzo zadowoleni. Tej niedzieli wieczorem wyjątkowo długie były „nocne Polaków rozmowy” w Antonianum, bo też materiału do nich było ogromnie wiele.
Na schodach bazyliki św. Antoniego przy Antonianum każdego dnia siedziała żebraczka w czarnym stroju. Raczej była niesympatyczna, zawsze kłaniałem się jej, nigdy nie zamieniła ze mną ani jednego słowa. I stało się, że kiedy 22 października przechodziłem obok niej, ona wstała, zatrzymała mnie (byłem zaskoczony: skąd ona wie, że jestem Polakiem), zeszła ze schodów i z jakiegoś swojego schowka wyciągnęła banknot o nominale 2 tys. lirów (około 2,5 dolara) i wręcza mi. Jasne, że nie przyjąłem i wtedy ona, że nie dla mnie, ale dla papieża, aby on przekazał tę sumę biednemu dziecku w Polsce. Nie chciałem jej zapeszyć, ale powiedziałem, że jej bardziej wypada osobiście podać banknot papieżowi, który na pewno się wzruszy i pięknie podziękuje. Wdowi grosz… Uśmiechnęła się i dodała, że w środę uda się na audiencję do Watykanu. Wtedy, przed zamachem, nie było aż tak trudno dostać się do papieża.
Na 23 października została wyznaczona, na godz. 16.00, audiencja w Auli Pawła VI dla Polaków z kraju i z zagranicy. Moi goście sami udali się do Watykanu. Natomiast kilkunastu studentów Antonianum doczepiło się do mnie. Wziąłem ich, nie było kart wstępu, ale ważny był język polski. Na placu spotkałem współbrata o. Hieronima Pohla, który od pewnego już czasu przebywał w Niemczech. Jakiś młody kapłan, Polak, podprowadził mnie z moimi studentami do ks. Franciszka Macharskiego i ks. Mariana Jaworskiego i po drodze dodał: „jeden z nich będzie następcą Wojtyły w Krakowie”.
Po godz. 15.30 otwarto żelazną bramę Auli Pawła VI i ruszyliśmy do wejścia. I wtedy podeszło do mnie kilku starszych Włochów, chcących być przy mnie podczas audiencji, by im tłumaczyć na włoski. Zgodziłem się, chociaż miałem już sporo studentów. Nie żałowałem. Papież opóźnił się 15 minut, a ja wtedy wiele dowiedziałem się od Włochów. Jeden z nich wyznał, że w bazylice św. Piotra był ostatnio w marcu 1939 roku na pogrzebie Piusa XI, który był nuncjuszem w Polsce (Achille Ratti). Zaczęli mówić mi o Polakach, o Polsce, o armii Andersa. „Polacy to religijni, pobożni i odważni żołnierze na Monte Cassino, w Loreto i w Bolonii. A jak śpiewali w kościołach podczas Mszy św. i nabożeństw, ale jak także po wyjściu z kościoła kradli, uganiali się za kobietami”. Niemal płakali jak wspominali rozbiory i jak po trzecim Polska zniknęła z mapy świata. Współczuli nam. Wspominali Legiony Dąbrowskiego i hymn „Jeszcze Polska nie zginęła”. „Polacy to wielki i świetny naród, ale są słabymi politykami, kłócą się. Najlepiej było jak obcy królowie rządzili. Przez słabych polityków doszło do rozbiorów. Ale są odważni, waleczni i religijni”. Słuchałem tego z wielkim napięciem. Na koniec powiedzieli, że Jan Paweł II ujął ich, że będzie dobry dla Włochów i świata, bo z jego osoby emanuje dobroć, uśmiech i świętość. Wzruszyłem się tym. A potem tłumaczyłem im przemówienie ks. prymasa Wyszyńskiego i papieża.
Podczas tej audiencji było tyle wzruszeń, radości, ale również płaczu i łez. Po przemówieniu ks. prymasa papież zszedł z podium, zbliżył się do kardynała Stefana i obaj padli sobie w ramiona i trwali tak na kolanach przez dłuższą chwilę. Towarzyszyły tej scenie gorące i serdeczne oklaski zebranych, błyski lamp fotoreporterów, trzask aparatów fotograficznych i łzy wzruszenia – chyba w oczach każdego, bo w auli Pawła VI zapewne wszyscy stali się przyjaciółmi Jana Pawła II. A jeden z moich staruszków głośno powiedział: „Padre, il Papa piange” – Ojcze, Papież płacze. I sam płakał.
Jan Paweł II na zakończenie audiencji powiedział: „Pragnę was pobłogosławić. Czynię to nie tylko z mocy mego biskupiego i papieskiego powołania, ale także z najgłębszej potrzeby serca. A wy, Drodzy Rodacy, czy teraz, czy kiedykolwiek, gdy przyjmować będziecie błogosławieństwo papieża Jana Pawła II, przypomnijcie sobie, że wyszedł on spośród was i że ma szczególne prawo do waszych serc i waszej modlitwy. Pamiętajcie o mnie!”
■ o. Tadeusz Słotwiński OFM – autor podczas swoich wykładów w DLP ’90 (1990-2011) mówił kilkakrotnie o Janie Pawle II. W powyższym tekście, napisanym w marcu 2015 r., zebrał wszystkie te wypowiedzi.