Franciszek przed sułtanem

   Historia misji chrześcijańskiej ma wiele do zawdzięczenia Franciszkowi z Asyżu. Był on pierwszym wśród założycieli zakonów, który włączył do Reguły rozdział o wyprawach do krajów zamieszkałych przez niewiernych. Nadto otwarł nową erę powszechnej ewangelizacji. Szczególny blok społeczny i religijny wśród niewiernych stanowili Saraceni. Krzyż i półksiężyc były insygniami dwóch światów sobie przeciwstawnych i wykluczających się wzajemnie. Ponad stuletni okres krucjat przyczynił się przede wszystkim do zamknięcia się w sobie tych dwóch bloków i rozjątrzenia własnych antagonizmów, a także uniemożliwił wzajemne poznanie. Gdy pojawił się Franciszek ze swym pokojowym programem, krucjaty militarne zaczęły rzeczywiście tracić popularność. Asyżanin był przekonany, że musi być inny język niż język zbrojnych starć między ludźmi, którzy wierzą w tego samego Najwyższego Boga.
   Biedaczyna stopniowo dochodził do poznania zadań braterskiej wspólnoty w dziedzinie ewangelizacji, której zakres działania stawał się coraz szerszy. Od kiedy w pełni odkrył misję jako powołanie swoje i braci danych mu przez Boga, coraz lepiej widział cały świat jako teren życia i posłannictwa braci mniejszych, "którzy szli ze świata", by nie obciążeni ziemskimi dobrami "szli przez świat" albo, jak napisze pod koniec życia w Liście skierowanym do całego Zakonu, "posłani na cały świat, dawali świadectwo głosowi Boga słowem i czynem" wobec wszystkich ludzi (LZ 10). Zaledwie braterska wspólnota przeżywała trzeci rok swego istnienia, gdy w 1212 r. jej Założyciel próbował po raz pierwszy udać się na Wschód, by spotkać się z Saracenami. Podróż się nie udała. Usiłował w następnym roku – idąc przez Zachód – zbliżyć się do Maurów w Hiszpanii, pokonanych niedawno przez książąt chrześcijańskich w wielkiej bitwie pod Las Navas de Tolosa. Nowe niepowodzenie – Franciszek zachorował i musiał powrócić do Italii (1 Cel 55n.). Wreszcie w roku 1219 osiągnął to, że braterska wspólnota zebrana na kapitule zaplanowała ewangelizację niewiernych. Uformowały się cztery grupy misyjne; trzy z nich zostały przeznaczone i skierowane do niesienia orędzia pokoju na trzy fronty, gdzie wówczas prowadzili walki chrześcijanie i muzułmanie. Jedna grupa podjęła drogę do Maroka, idąc przez Hiszpanię; druga, kierowana przez br. Eliasza, miała dojść do Syrii, a trzecia pod osobistym przewodnictwem Franciszka miała drogą morską udać się do Egiptu, gdzie wojsko chrześcijańskie oblegało Damiettę. Czwarta grupa, kierowana przez br. Idziego, miała za cel dotarcie do handlowego centrum, jakim była Tunezja.
   Żaden fakt z życia Franciszka nie jest tak udokumentowany i tak obiektywnie poświadczony, jak jego wizyta u sułtana Melek-el-Kamela. Posłuchajmy, co na ten temat napisał św Bonawentura, a Giotto umieścił na jedenastym fresku Bazyliki górnej św Franciszka w Asyżu. „Wziąwszy więc ze sobą brata socjusza, Illumianta z Rieti, człowieka inteligentnego i cnotliwego, skoro tylko ruszył w drogę, zobaczył naprzeciw duże owieczki. Uradowany tym mąż święty powiedział do socjusza: «Ufaj w Panu» (Syr 11,22), bracie, ponieważ spełnia się na nas słowo Ewangelii: «Oto ja posyłam was jak owce między wilki» (Mt 10,16). Gdy uszli trochę dalej, zabiegli im drogę żołnierze saraceńscy, którzy jak wilki rzucając się na owce, w bestialski sposób pojmawszy sługi Boże, okrutnie i pogardliwie do nich się odnosili, obrzucali ich obelgami, bili i zakuli w kajdany. Tak umęczonych i udręczonych, za dopuszczeniem Bożym i zgodnie z wolą Bożego męża, przyprowadzili ich do sułtana. Kiedy zaś ów wódz pytał ich przez kogo, po co i w jaki sposób zostali tu przysłani, a także w jaki sposób tutaj doszli, sługa Chrystusowy, Franciszek, odważnie odpowiedział, że nie przez człowieka, ale przez najwyższego Boga został przysłany, aby jemu i jego ludowi ukazał drogę zbawienia i głosił Ewangelię prawdy. Z tak wielką wewnętrzną pewnością, z tak wielką mocą ducha i z takim wielkim zapałem mówił sułtanowi o Trójcy Świętej, o jedynym Bogu i o Zbawicielu wszystkich, Jezusie Chrystusie, że spełniły się na nim słowa Ewangelii: «Ja bowiem dam wam wymowę i mądrość, której żaden z waszych prześladowców nie będzie mógł oprzeć się ani sprzeciwić» (Łk 21,15). Sułtan widząc rzeczywiście w mężu Bożym żar i moc ducha, chętnie go słuchał i usilnie prosił, aby pozostał z nim dłużej. Sługa zaś Chrystusowy, poświęcony natchnieniem z góry, powiedział: «Jeśli zechcesz nawrócić się razem z twoim ludem do Chrystusa z miłości do Niego, bardzo chętnie pozostanę z wami. Jeśli zaś wahasz się, czy dla wiary Chrystusowej wyrzec się prawa Mahometa, rozkaż zapalić jak największy ogień, a ja z twoimi kapłanami wejdę w niego, abyś w ten sposób poznał, którą wiarę, jako pewniejszą i świętszą, słusznie należy wyznawać». Sułtan wówczas powiedział do niego: «Nie wierzę, żeby któryś z moich kapłanów zechciał wydać się na tę pastwę ognia celem obrony swojej wiary, albo poddać się jakimś innym męczarniom». Zauważył bowiem, że jeden z jego kapłanów, człowiek sędziwy i uczciwy, usłyszawszy te słowa, zniknął im z oczu. Na to święty mąż tak się odezwał: «Jeżeli zechcesz mi obiecać w imieniu swoim i swego ludu, że przyjmiecie wiarę Chrystusową, gdy wyjdę z ognia niepoparzony, pójdę sam w ogień. Gdybym zaś spalił się, przypiszcie to moim grzechom. W przypadku zaś, gdyby mnie zachowała moc Boża, obiecajcie mi, że uznacie «Chrystusa, moc i mądrość Bożą» (l Kor 1,24), prawdziwego Boga i Pana, Zbawiciela wszystkich». Sułtan odpowiedział, że nie ma odwagi przyjąć propozycji, ponieważ bał się buntu narodu. Ofiarował mu jednak wiele cennych darów. Mąż Boży wzgardził nimi wszystkimi, jak błotem, ponieważ nie był chciwy rzeczy tego świata, ale pragnął zbawienia dusz. Sułtan widząc, że święty mąż tak doskonale wzgardził rzeczami tego świata, przejął się podziwem i jeszcze większego szacunku nabrał wobec niego. Chociaż jednak nie chciał przyjąć wiary chrześcijańskiej, a może nie odważył się, to z całym oddaniem błagał Chrystusowego sługę, aby przyjął wspomniane dary, które powinien rozdać ubogim chrześcijanom albo na dobro kościołów poświęcić za jego zbawienie. On jednak, ponieważ unikał ciężaru pieniędzy i w duszy sułtana nie widział podstaw prawdziwej pobożności, w żaden sposób nie zgodził się na to" (ŻW IX, 8).
   Wierny swej minoryckiej zasadzie, by nie posługiwać się listami polecającymi ani ochronnymi, nie idzie Franciszek między niewiernych w czyimkolwiek imieniu, nie niesie przesłania ani papieża, ani króla. Kardynał Pelagiusz, który stał na czele krucjaty jako legat papieski, polecał Asyżaninowi ostrożność, by nie narażał interesów chrześcijaństwa. Idzie więc sam jako człowiek, jako chrześcijanin. "Jestem chrześcijaninem. Zaprowadźcie mnie do waszego pana", powiedział do żołnierzy sułtana, którzy go zatrzymali. Staje przed władcą jako przed człowiekiem wyznającym inną wiarę, nie biorąc pod uwagę tego, że stoi przed przywódcą nieprzyjacielskiego obozu; jest przekonany, że również on, jak każdy inny człowiek, uczciwie szuka drogi zbawienia. Wszystkie źródła są zgodne co do podstawowego sukcesu wizyty: "Franciszek zaskarbił sobie sympatię i życzliwość ze strony sułtana. Jakub z Vitry dodaje, że sułtan żegnając Franciszka ze wszystkimi honorami, prosił go, mówiąc: "módl się za mną, aby Bóg raczył mi ukazać, jakie prawo i jaka wiara są najmilsze". Święty z Asyżu nie uważał, że jego niesłychana przygoda była niepowodzeniem. Miała przede wszystkim wartość symboliczną jako profetyczne świadectwo pojednania i pokoju. Prawdziwym sukcesem było duchowe porozumienie z tym przywódcą muzułmańskim, który, jak świadczą chrześcijańskie źródła, "był człowiekiem łagodnym i miał pokojowe usposobienie". Pewna kronika arabska przekazuje wiadomość, że Melek-el-Kamel przeżył głęboką zmianę swych uczuć pod wpływem mnicha wielkiej świętości o imieniu Fakr-el-Din Farisi (łatwo zauważyć w tym imieniu zniekształcenie imienia Franciszka z Asyżu). Rozpoczęte rokowania między sułtanem i królem Jerozolimy Janem z Brienne, wojskowym dowódcą krucjat, można uznać za następny sukces wyprawy Franciszka. Ten król został później bratem mniejszym.
   Wracając do Italii, Franciszek przywiózł ze sobą – oprócz łaski nowej choroby, jaglicy oczu, która będzie go dręczyć aż do śmierci – odkrycie wśród wyznawców Mahometa wartości religijnych. Mogły one stanowić wzór dla chrześcijan, np. wielokrotny w ciągu dnia akt adoracji, polegający na uklęknięciu i pochyleniu się twarzą do ziemi na znak muezina z wysokości minaretów. Stał się następnie promotorem wśród rządzących praktyki zapraszania całego ludu chrześcijańskiego w określonych godzinach na głos dzwonu lub za pośrednictwem heroldów do wielbienia Boga.
   Biografowie zakonni, także św. Bonawentura, dali do rozumienia, że spotkanie Asyżanina z sułtanem było niepowodzeniem, ponieważ Święty nie zdołał ani nawrócić władcy muzułmańskiego, ani zdobyć palmy męczeństwa.
   Wiosną 1205 r. Franciszek wyleczony z choroby, na którą zapadł w czasie wojny między Perugią a Asyżem, wraca do czynnego życia, zaciągając się do wojska Gautiera de Brienne, czyli do armii papieskiej walczącej z cesarzem niemieckim. Spoleto widzi we śnie salę pełną oręża. Słyszy równocześnie głos Chrystusa wzywający go, by myślał innych prawach: "Franciszku, komu jest lepiej służyć: panu czy słudze?", i otrzymuje rozkaz: "Wracaj do Asyżu". Bez namysłu rusza w drogę powrotną. Wybierając się na wojnę, Franciszek uważa, iż oddaje w ten sposób przysługę Kościołowi. Sądzi, że postępuje zgodnie z Ewangelią, wstępując na służbę papieża Innocentego III, ale Chrystus nie chce czynić z niego papieskiego rycerza. "Powrót do Asyżu" to jakby Pawłowe "przybycie do Damaszku". Asyżanin staje na rozdrożu. Blakną sny o rycerskiej sławie. Ubóstwo i ogołocenie stają się wytyczną jego postępowania. Dzięki temu Biedaczyna staje się człowiekiem zdolnym do spotkania. Najpierw jest to spotkanie z Ukrzyżowanym. To jakby uderzenie pieruna! Od mentalności krucjaty Franciszek przechodzi do płomiennego umiłowania Pana Jezusa. Spotkanie ze Zbawicielem jest dla niego wstrząsem, lecz nie zamyka go w sobie. Na odwrót – popycha ku innym ludziom. Święty przechodzi od mentalności podboju do mentalności spotkania. Każdy rodzaj spotkania: z trędowatymi, z bandytami, z wilkiem, z sułtanem – pociągnie za sobą upadek jakiegoś muru, wyzwolenia z jakiegoś lęku, przekroczenie jakiejś granicy. Biedaczyna jawi się nam jako idący pod prąd, ponieważ jego wizja Ewangelii czyniła zeń człowieka spoza murów. Od spotkania Franciszek przechodzi do braterstwa. Taki człowiek jak on nie może być obywatelem jednego tylko miasta - ma stać się obywatelem świata, albo ściślej: bratem wszystkich ludzi. W ten sposób od ducha krucjaty przechodzi do ducha braterstwa. Dla Franciszka spotkanie z ludźmi to sprawa braterstwa. Chrystus jest moim bratem, Chrystus jest bratem każdego człowieka, a więc każdy człowiek jest moim bratem. Tomasz z Celano tak mówi o jego miłość do Najświętszej Maryi Panny: "Matkę Jezusa darzył niewysłowioną miłością za to, że Pana majestatu uczyniła naszym bratem" (2 Cel 198). Wszystko zawiera się w tej perspektywie i w tym odczuciu. Jego życie będzie pielgrzymką braterstwa.
   W tym pielgrzymowaniu drogę zagrodziły mu trzy granice. Gdy mowa o wykluczeniu w średniowieczu, mamy na myśli trąd wyrzucający za bramy miast dotkniętych nim mężczyzn i kobiety. W rzeczywistości jednak w czasach Franciszka możemy dostrzec trzy rodzaje granic, trzy rodzaje wykluczenia, trzy rodzaje trądu wywołujące przerażenie, trzy rodzaje trędowatych odgrodzonych murem strachu: trędowaci na ciele, trędowaci moralnie, trędowaci na duchu. Pierwszy mur oddziela zdrowych od chorych. Trędowaty fizycznie – ucałowanie trędowatego na ciele – to fakt dobrze znany z biografii św. Franciszka. Asyżanin dopiero wtedy, gdy skruszył w sobie samym mur oddzielający go od chorych, może wstąpić na swą pierwszą drogę nawrócenia. Gdy wchodzi do kościółka św. Damiana, jest już zdolny zrozumieć Chrystusa. Obalił i inne mury w czasie swego nawrócenia, które stało się pełne dopiero wtedy, gdy zobaczył drugą stronę oblicza Chrystusowego.
   Drugi mur dzieli "zdrowo myślących" od dotkniętych niesławą. "Trędowatymi moralnie" byli bandyci grasujący na wielkich i małych gościńcach. Zwróciwszy w obecności biskupa wszystkie rzeczy swojemu ojcu, Franciszek znalazł się w lesie. Bandyci rzucili się na niego, gdy śpiewał po francusku, co było u niego oznaką wielkiej radości. Na pytanie, kim jest i jakie posiada bogactwa, przekroczył granicę strachu, przestawiając się jako "herold wielkiego króla". Ponieważ nie miał nic do dania, mógł nawet pozwolić im się zbić i nie przeszkadzało mu to śpiewać na chwałę Bożą. Inny z kolei tekst, wyjęty ze Zbioru asyskiego (rozdz. 106), pozwala nam zrozumieć, na czym polegała ta forma wykluczenia. Bracia żyjący w leśnej pustelni widzą nadchodzących rozbójników; jedni chcą im dać coś do zjedzenia, inni uważają, że w ten sposób zachęca się ich do czynienia zła. Przechodzącego tamtędy Ojca Franciszka proszą, by podjął franciszkańską decyzję. Asyżanin rozwiązuje ten problem sumienia, polecając im, by zatroszczył się o złoczyńców, uznali ich za braci cierpiących głód, a pouczyli dopiero później, gdy już będą udobruchani: "Idźcie, przygotujcie dobrego chleba i wina, zanieście to do lasu i wołajcie: «Chodźcie do nas, bracia rozbójnicy! Jesteśmy braćmi i przynosimy wam dobry chleb i dobre wino!». Natychmiast przyjdą do was. Wtedy rozłożycie na ziemi obrus i będziecie im służyć pokornie i radośnie". Zwróćmy uwagę, że podkreśla się tu zarówno podobieństwo, jak i różnicę: bracia – z pewnością tak, ale rozbójnicy; rozbójnicy – z pewnością tak, ale bracia. Zapamiętajmy także, w jakim nastroju ma toczyć się wspólna biesiada: pokora i radość łączą się ze sobą w spotkaniu z drugim człowiekiem.
   Trzeci mur dzieli chrześcijan od niechrześcijan. Mamy także "trędowatego" w znaczeniu duchowym – jest nim niechrześcijanin, poganin z Azji, ale przede wszystkim muzułmanin, członek narodu saraceńskiego, czyli rasy niewolniczej. I tu również Franciszek przekracza granicę strachu. Ta sprawa zasługuje na szczególną uwagę, ponieważ mamy tu do czynienia z czymś, co można nazwać "wielkim murem". Wojna z innym światem, światem ciemności, to wojna święta, wojna ze złem, wojna między dwoma systemami. Tak, te dwa systemy stoją naprzeciw siebie. W XII w. św. Bernard pisze, że każdy templariusz może zabijać muzułmanów: "Zabijając złoczyńcę, nie postępuje jak zabójca, lecz – śmiem powiedzieć – jako złobójca". Wierni rycerze mogą wyruszać w drogę, aby oczyścić Ziemię Świętą z "brudu nie czystych Saracenów". Święty Franciszek wpisuje się w inną logikę.
   Biedaczyna i jego bracia zbliżają się do islamu – czyli do wielkiego muru. Święty Bonawentura podkreśla, że obowiązek braterstwa był właśnie jednym z motywów podróży Asyżanina na Wschód: "Wyjątkowa pobożność płynąca z miłości tak go porywała do Boga, że równocześnie jego uczuciowa życzliwość rozprzestrzeniała się na uczestników natury i łaski (a więc ludzi). Jeżeli pobożność serca sprawiła, że był bratem wszystkich stworzeń, to nie ma w tym nic dziwnego, że miłość Chrystusowa sprawiła, iż bardziej braterski był wobec tych wszystkich, którzy byli obrazem Stwórcy i zostali odkupieni krwią Zbawiciela" (ŻW IX, 4).
   Asyżanin odpowiedział sułtanowi Melek-el-Kamelowi, że "Najwyższy Bóg przysłał go do niego". Franciszek oznajmia, że jest chrześcijaninem i, o dziwo, zostaje wysłuchany. Mijają dni. I cóż się okazuje: ci niewierni są ludźmi modlitwy Pięć razy dziennie Franciszek i Illuminat słyszą, jak muezin wzywa wiernych na modlitwę. Ci ludzie są dla Franciszka braćmi – to już wiedział; są jego braćmi nie tylko z powodu krwi przelanej przez Chrystusa za wielu – to także wiedział. Ale są jego braćmi również we wspólnocie modlitwy do jedynego Boga. Nadchodzi godzina pożegnania się sułtana i Franciszka. Obaj wiedzą, że już nigdy się nie zobaczą. Władca poleca się modlitwom niemuzułmanina. Potem św Franciszek napisze w Regule: "Bracia zaś, którzy udają się do niewiernych (nie powinni) wdawać się w kłótnie ani w spory, lecz być poddanymi wszelkiemu ludzkiemu stworzeniu ze względu na Boga i przyznawać się do wiary chrześcijańskiej. Drugi sposób: gdyby wiedzieli, że tak się Panu podoba, niech głoszą słowo Boże, aby (ludzie) uwierzyli w Boga wszechmogącego, Ojca i Syna, i Ducha Świętego, Stworzyciela wszystkich rzeczy, w Syna Odkupiciela i Zbawiciela i aby przyjęli chrzest i zostali chrześcijanami" (RN 16).

■ o. Tadeusz Słotwiński OFM – „Głos św. Franciszka” nr 7/8 z 2016 r.

(c) 2006-2024 https://www.dlp90.pl