Żołnierz zaczyna się od duszy
O legionach, wyborach i św. Józefie mówi Tomasz Łysiak, scenarzysta filmu "Legiony".
BARBARAGRUSZKA-ZYCH: Co to jest patriotyzm?
TOMASZ ŁYSIAK: Gdyby istniała jedna definicja patriotyzmu, może byłoby łatwiej. Do dziś toczą się spory dotyczące sposobów naszego dochodzenia do niepodległości. Wielu zastanawia się, czy były potrzebne powstania, zrywy niepodległościowe wywoływane przez kochających ojczyznę. Ja stoję po stronie piłsudczyków, powstańców, tak zostałem wychowany i wcale nie staram się w tym być obiektywny. Nasz film "Legiony" też nie jest obiektywny. On jest sercem z tymi chłopcami wychowanymi na fundamencie dawnych wartości. Przecież Józef Piłsudski tak budował ich duszę.
Legioniści, wybierając wartości, idą na śmierć. Niezaangażowani zachowują życie.
Żyją, ale zawsze pojawia się pytanie, jakim językiem będą się posługiwać, jak będą myśleć, kim zostaną - jaka będzie ich dusza.
Mówi Pan o duszy, a to dziś rzadko używane słowo.
Ale najważniejsze. Marszałek Piłsudski twierdził, że formacja żołnierza zaczyna się od jego duszy, a dopiero potem jest cała reszta: mundur, karabin. Jeśli żołnierz nie ma duszy, to jego też nie ma. To przekonanie można przenieść na nas wszystkich, niesłużących w wojsku, ale służących sprawie.
W powstaniach zginęli nasi najlepsi.
A jednak ich ofiara była potrzebna. Znajdujemy się w tym punkcie historii, w którym przynosi efekty. Jeśli mowa o naszych zwycięskich powstaniach, to uważam, że wyruszenie strzelców z krakowskich Oleandrów 6 sierpnia 1914 r. powinno być czczone jako dzień wybuchu powstania, które swoje prawdziwe zwycięstwo odnosi w 1918roku. Chłopcy Piłsudskiego weszli do Królestwa Polskiego, żeby je tam wzniecić, i byli pełni entuzjazmu, a zetknęli się z wrogością i obojętnością. Czy ktoś zastanawia się, jakie to było dla nich przeżycie? Roman Starzyński, brat prezydenta Warszawy, szedł z II Kompanią Kadrową. Walczył całą wojnę – widział krew, rany, martwych kolegów, ale największej rozpaczy doświadczył, widząc swoich rodaków, kiedy jego kompania weszła do miasteczka Skała.
Co się stało?
Zapisał, że najgorszy z całej wojny był dla niego ten moment, kiedy w twarzach zgromadzonych mieszkańców Skały zobaczył obojętność i wrogość. Szedł między nimi, a po twarzy ciekły mu łzy ... Ofiary walki z wrogiem nie przygnębiły go tak, jak spojrzenie rodaków, jakby pogrążonych we śnie.
Przecież nie można spać, trzeba być albo zimnym, albo gorącym.
Jakie to jest ważne, opowiadamy w filmie "Legiony", pokazując targ o duszę polskiego żołnierza. Mam na myśli historyczną postać podporucznika Stanisława Kaszubskiego "Króla", który po wzięciu do niewoli przez Rosjan jest kuszony przez Polaka w carskim mundurze, zachęcającego go do przejścia na ich stronę. "Król", jako jedyny z polskich oficerów, nie wyrzekł się polskości, za co został skazany na karę śmierci przez powieszenie.
Zdecydował się oddać życie.
Tak. Ale może warto dla idei poświęcać życie nie tylko w sensie dosłownym, ale i przenośnym, i nie rezygnując z własnych ambicji twórczych, dawać coś z siebie dla wspólnoty? Ale wtedy Kaszubski zrobił to, o czym śpiewał z innymi w pieśni legionowej: "na życia stos rzuciliśmy swój życia los". W filmie obserwuje go towarzyszący mu główny bohater, młody legionista Józek. Do tej chwili Józek w sensie duchowym był pogrążony we śnie.
Wybija go z niego decyzja "Króla". Niezwykłe były okoliczności, w których wprowadził Pan tę postać do scenariusza.
Któregoś dnia wybrałem się do Krakowa na spotkanie autorskie ze swoją książką "Medalion na pancerzu". Odbywało się ono w budynku dawnego Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół" przy ul. Marszałka Piłsudskiego. Po spotkaniu podszedł do mnie siwy pan i wręczył mi prezent. To była "Droga wolności", mała książeczka Juliusza Kadena-Bandrowskiego. Bardzo się ucieszyłem, bo uwielbiam tego autora. To świetny reportażysta, trochę poeta z duszą młodopolską, który swoimi dziełami zainspirował mnie do stworzenia wielu filmowych wątków. Szedł z legionami i w kapitalny sposób potrafił przez jedną postać albo małą historię okopową bądź frontową opowiedzieć coś uniwersalnego.
To w tej książce znalazł Pan życiorys Kaszubskiego "Króla"?
Nie mogłem się oderwać od opisu tej autentycznej pięknej postaci. Do końca był przez Rosjan kuszony, jeszcze pod szubienicą dawano mu możliwość przejścia na stronę wroga, ale nie dał się namówić do zdrady. Był przecież wychowany w wierności wartościom, od małego zaczytywał się w Trylogii Sienkiewicza, tak że jego pluton górali nadał mu pseudonim Wołodyjowski. Zresztą świetnie władał szablą i mentalnie był takim Małym Rycerzem. Na dodatek czuł się wychowawcą młodzieży legionowej i za takiego go uważano.
Nie zdecydował się zamienić polskiego munduru na rosyjski.
Opisując go, Bandrowski porównał mundur do sztandaru wojskowego. Stwierdził, że jego obrona to taki sam obowiązek moralny dla żołnierza jak obrona sztandaru – wiąże się z wiernością wybranym zasadom. Znalazłem w tej książce krótki list i dopiero po jego przeczytaniu zorientowałem się, od kogo ją dostałem. Dał mi go potomek rodziny marszałka Józefa Piłsudskiego – pan Kadenacy. Czułem, jakby sam Komendant się nad nami pochylił i powiedział: "Podporucznik Kaszubski »Król«, wystąp, trzeba jeszcze opowiedzieć twoją historię. Tu i teraz".
To wygląda na zrządzenie Opatrzności.
Uważam, że gdyby nie Opatrzność Boża, gdyby nie nasze modlitwy wokół tego filmu, toby nam nie wyszedł.
Modlił się Pan?
Tak. O wiele rzeczy się modlę, także w sprawach pracy. Proszę o siły, o kierunek. Uważam, że podporządkowując swoją wolę woli Bożej, uzyskuję nie tylko Jego opiekę, ale i dar wolności. Taki paradoks – rezygnuję z siebie, poddaję się Bogu i dopiero wtedy dostaję pełnego siebie.
W kluczowej scenie filmu, kiedy "Król" stoi pod szubienicą, towarzyszy mu główny bohater Józek.
I patrzy na jego śmierć swoimi oczami, a razem z nim patrzy na nią widz. W tym sensie "Król", odrzucając ofertę uratowania życia kosztem zdrady, uczy nie tylko Józka, ale i oglądających. Patrzy na nas pytająco: "A jaka jest twoja droga życiowa? Czym ty się kierujesz w wyborach?".
Po egzekucji konie zadeptują miejsce, gdzie zakopano ciało zabitego "Króla". Została mi ta scena w głowie ...
Tę ziemię na jego grobie w 1915 r. rozjeżdżała sotnia koni, żeby nie można było rozpoznać miejsca pochówku. Działano według zasady, którą stosowali Rosjanie, bolszewicy, Sowieci – najpierw zabić człowieka, a potem jeszcze pamięć o nim. Tym bardziej więc, budując teraz wspólnotę, musimy dbać o pamięć o nim.
Młoda bohaterka "Legionów", idąc do walki, mówi: "Studia poczekają".
Legioniści poświęcili sprawie własne życie. Zamiast kontynuować studia, kariery, skupiać się na swojej prywatności, wybrali dobro wspólne, mając nadzieję, że do realizacji swoich powołań wrócą po wywalczeniu niepodległości. Było wśród nich wielu studentów, ale był i przekrój całego społeczeństwa, od rzemieślników i chłopów po malarzy, pisarzy, poetów. Z legionami poszła cała Polska. Łączyło ich to, że byli gotowi nie tylko poświęcić swoje życie w sensie dosłownym, ale na szali ryzyka położyć też swoje miłości, plany, bezpieczeństwo. Przecież mogli zostać w domu, zamknąć drzwi i okna i poczekać, aż ta wolność "sama do nich przyjdzie", jak zresztą twierdzą niektórzy, usiłując przekonać nas, że czyn legionowy nie był potrzebny. Mogli czekać w płonnej nadziei, że wszystko się samo zmieni na lepsze.
Bez ich wysiłku historia biegłaby inaczej.
W tym momencie dobrze widać, że patriotyzm jest wynikiem sporu duchowego, który powinien zaistnieć w każdym z nas. Trzeba dokonać wyboru, postawić dobro wspólne ponad własne. Nasz film nie jest stricte historycznym zapisem wydarzeń, chociaż opowiada o rzeczywistych losach legionów, pokazując kilka symbolicznych mocnych scen – Oleandry, Rokitną czy Kostiuchnówkę. Jednak przede wszystkim mówi w sposób uniwersalny o wartościach, życiowych wyborach. Poprzez tych młodych bohaterów zapraszamy do refleksji, która wiąże się z pani pierwszym pytaniem o patriotyzm. Może on rodzi się wtedy, gdy wzrok kieruję nie na siebie, tylko na człowieka obok? Może wtedy rodzi się wspólnota? Mam nadzieję, że w "Legionach" udało nam się opowiedzieć prostą historię o tym, jak siła miłości prowadzi do wolności. Bo każdy ważny film jest o miłości albo jej braku, chociaż to zawsze brzmi zbyt banalnie i patetycznie.
W napisach końcowych filmu znalazły się podziękowania świętemu Józefowi.
Imię naszego głównego bohatera – Józef – nie jest przypadkowe. Wiąże się z marszałkiem Piłsudskim, ale i z patronem rodziny. Bo ten film jest też o rodzinie, jaką stanowi Polska. Chciałbym, żeby oglądanie go zbudowało wewnętrznie widzów, by przypomnieli sobie, jak wiele mogą czerpać z przeszłości. Zależało mi też na tym, żeby uhonorować tych wszystkich, którzy mnie ukształtowali.
Kto Pana nauczył takiej miłości ojczyzny?
Nie wiem, czy tego da się nauczyć, ale wydaje mi się, że wynosi się ją z domu. Dom rodzinny
uczy miłości i może też ją zabrać. Dlatego tak wielka jest rola rodziców, którzy powinni pamiętać, żeby budować rodziny pełne miłości. Wiara w miłość i łaska Boża prowadzą do cudów, które mogą wydarzyć się w każdym z nas. Jak w filmowym Józku.
TOMASZ ŁYSIAK GŁÓWNY SCENARZYSTA FILMU "LEGIONY", PISARZ, PUBLICYSTA. SZEF DZIAŁU "HISTORIA" TYGODNIKA "GAZETA POLSKA". WSPÓŁZAŁOŻYCIEL BRACTWA HENRYKA POBOŻNEGO.
■ Barbara Gruszka-Zych – „Gość Niedzielny” nr 40 z 6 października 2019 r.