Jan Paweł II - magia obrazu, siła słowa

   Jest sierpień 1993 roku. Od kilku dni przebywam w Denver na amerykańskim środkowym zachodzie. Przyjechałem tu, aby obsługiwać dla Polskiego Radia Światowy Dzień Młodzieży, któremu ma przewodniczyć Papież Jan Paweł II. Codziennie rano pod drzwiami pokoju hotelowego znajduję bieżącą prasę. Lektura gazet nie nastraja optymistycznie.
   W lokalnym dzienniku „Denver Post” czytam: „Papież Jan Paweł II przybywa do Stanów Zjednoczonych w czasie, kiedy jego popularność w tym kraju maleje Na początku pontyfikatu Jan Paweł II był zdecydowanie najpopularniejszym Papieżem i jednym z najbardziej podziwianych ludzi. W roku 1980 był nawet pierwszy na liście, ale w osiem lat później spadł na trzecie miejsce, a w 1991 roku na szóste. Jeszcze gwałtowniejszy był spadek jego popularności wśród młodzieży. O ile w 1979 roku był najbardziej podziwianym przez nich człowiekiem, to w 1987 roku spadł na siódme miejsce, a w roku 89–tym był dziesiąty.”
   Inne artykuły wyjaśniają dlaczego Papież z Polski traci popularność. Okazuje się, że jego poglądy dotyczące takich spraw jak moralność seksualna, czy obrona życia zupełnie odbiegają od przekonań większości Amerykanów. Co gorsza, w tym demokratycznym społeczeństwie, opór budzi papieski autorytaryzm. Na podstawie doniesień prasowych można śmiało powiedzieć, że oto do Ameryki przyjeżdża surowy starzec, który ma zamiar mówić mieszkańcom tego wielkiego kraju co wolno, a czego nie wolno robić.
   W dzień przylotu Jana Pawła II pogoda dobrze koresponduje z tymi nastrojami. Pada, a w porywach leje. Lądowanie papieskiego samolotu w deszczu, ceremonia powitalna w deszczu. Obserwuję bacznie Ojca Świętego. Musi być zmęczony, przecież nie jest już młodzieniaszkiem, ma 73 lata, a podróż trwała wiele godzin. Ale jakoś po nim tego nie widać. Jest uśmiechnięty i odprężony. Czyżby nie zdawał sobie sprawy, że w Denver nie czeka go łatwy chleb?
   W swoim przemówieniu nie unika jasnego określenia przesłania, z którym przyjechał:
   – Wychowywać bez systemu wartości opartego na prawdzie oznacza skazanie młodych ludzi na moralne zagubienie, odebranie im poczucie bezpieczeństwa i uczynienie ich podatnymi na manipulację – mówi. – Żadne państwo, choćby najpotężniejsze, nie może przetrwać, jeśli pozbawia własne dzieci tego podstawowego dobra.
   W tym momencie młodzi Amerykanie zaczynają wznosić głośne okrzyki. Ojciec Święty podnosi wzrok znad kartki i pyta:
   – Wznosicie okrzyki dlatego, że jesteście za tym, co Papież mówi, czy też dlatego, że jesteście przeciw temu?
   – Jesteśmy za tym! – odpowiadają młodzi.
   W następnych dniach ton relacji prasowych zmienia się nie do poznania. W miejsce sceptycyzmu pojawia się szacunek, a nawet podziw, krytyka cichnie, padają pytania – jak on to robi, dlaczego przyciąga takie rzesze, dlaczego w czasie jego pobytu z ulic miasta znika przestępczość, ludzie stają się pogodniejsi i życzliwsi?
   Podobnie jest cztery lata później w laickiej Francji. Po zakończeniu Światowego Dnia Młodzieży w Paryżu lewicowy dziennik „Liberation” na okładce umieszcza zdjęcie ogromnego zgromadzenia młodzieży i pełen zdumienia tytuł: „Milion i on”.

   Patrząc już z pewnej perspektywy na historię trzeciego co do długości pontyfikatu w historii Kościoła trudno się nie zadziwić liczbą wydarzeń par excellence medialnych, które przyciągały uwagę nie tylko ludzi wierzących, ale także tych, którzy od Kościoła byli bardzo daleko. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że media interesują się tym co „naj”, albo co „po raz pierwszy”, jeśli zgodzimy się, że dziennikarze najchętniej relacjonują rzeczy sensacyjne, niezwykłe, tajemnicze, to musimy przyznać, że w pontyfikacie Jana Pawła II to wszystko było.
   Ogromną uwagę zwrócił już sam wybór pierwszego po 455 latach Papieża nie Włocha, po zaledwie miesięcznym pontyfikacie jego poprzednika (kolejne zaskoczenie). Co więcej ten nowy następca Piotra pochodził zza żelaznej kurtyny i od samego początku zachowywał się niekonwencjonalnie; pamiętamy o jego prośbie, aby Włosi go poprawiali, jeśli będzie robił błędy w „waszym, naszym języku”, albo o wizycie w Poliklinice Gemelli u chorego przyjaciela, biskupa, a dziś kardynała Andrzeja Deskura.
   Nie trzeba było długo czekać na następne medialne fajerwerki. Nowy Papież niemal od razu zaczął pielgrzymować, energicznie zaangażował się w sprawy społeczności międzynarodowej (choćby mediacja pokojowa między Chile i Argentyną w sporze o kanał Beagle) i jednocześnie stał się heroldem wolności dla bardzo wielu narodów. Przede wszystkim jednak ten człowiek, na oczach świata, doświadczył przemocy, kiedy 13 maja 1981 roku na Placu św. Piotra dosięgły go kule Mehmeta Ali Agcy.
   Później okazji do medialnego zainteresowania Janem Pawłem II również nie brakowało. Przecież był liderem tak ulubionych przez dziennikarzy statystyk – zarówno gdy mowa o milionach kilometrów przebytych w pielgrzymkach, jak i wtedy (co niektórzy krytykują), gdy wymienia się rzesze błogosławionych i kanonizowanych przez Papieża z Polski. Uroczystości z jego udziałem gromadziły rekordowe liczby pielgrzymów, że wspomnę choćby sławne 4 miliony uczestników Mszy św. na Światowym Dniu Młodzieży w Manili (1995).
   W tym wszystkim było jednak coś jeszcze bardziej wyjątkowego. Działania te nie były efektem wyrafinowanej pracy jakiegoś wyspecjalizowanego biura PR, ale wynikały immanentnie ze stylu, jaki Jan Paweł II wypracował w czasie swojego życia. Idąc tropem jego słynnego i chyba najtrudniejszego dzieła, noszącego tytuł „Osoba i czyn”, możemy śmiało powiedzieć, że wydarzenia (czyny) wynikały z tożsamości osoby, a zainteresowanie mediów było efektem ubocznym tej korelacji. To zainteresowanie zawsze było, zmieniało się jednak postrzeganie Papieża.

   – Jak Ojciec Święty dzisiaj się czuje? – zapytał kiedyś Papieża pewien dziennikarz.
   – Nie wiem. Nie zdążyłem jeszcze przeczytać porannej prasy – usłyszał odpowiedź.
   Niewątpliwie Jan Paweł II należał do osób, które często gościły na łamach prasy, w przekazach telewizyjnych i radiowych, a obecności w najróżniejszych mediach mógłby mu pozazdrościć niejeden polityk i niejedna gwiazda show biznesu. Owszem byli tacy, którzy wznosili się wysoko na fali popularności, ale równie szybko znikali. Wydaje się, że na początku pontyfikatu Papieża z Polski postrzegano trochę w tym schemacie. „Północno-amerykańskie media tworzą supergwiazdy i osobistości, ale ich żywot nigdy nie trwa długo. Media muszą wciąż tworzyć nowe gwiazdy i dlatego muszą odrzucać, i wręcz kwestionować reputację starych gwiazd. Dlatego północnoamerykańskie media mają bardzo mitologiczny charakter.” – mówi Michael Valpy, znany komentator religijny kanadyjskiego dziennika „Globe and Mail”.
   Do tego schematu wydawał się pasować Papież z Polski. Oto w religijnych realiach spełnia się raz jeszcze amerykański sen o drodze od pucybuta do milionera. Chłopak z podkrakowskich Wadowic, syn zwyczajnego wojskowego, człowiek, który miał przed sobą karierę artystyczną, a w czasie wojny pracował jako robotnik zostaje głową Kościoła katolickiego. Co więcej ten Papież jest sportsmenem, poliglotą i nie unika kontaktu z ludźmi – wręcz przeciwnie, można powiedzieć, że się do nich „pcha”. „Na początku – kontynuuje Valpy – media północnoamerykańskie powitały Jana Pawła II, jako niezwykłe zjawisko, swoisty żart historii. Jan Paweł II – klaszczący, śpiewający i tańczący Polak, coś dziwnego.”
   Szybko jednak stało się jasne, że tego papieża nie da się wsadzić w takie powierzchowne ramki. „Podróże Jana Pawła II i wyzwanie rzucone przez niego komunizmowi przysporzyło mu wielkiej popularności i w tym czasie media północnoamerykańskie uczyniły z niego superpapieża – bohatera.” – dodaje Valpy. To było szczególnie widoczne w latach osiemdziesiątych. Ten obraz przypieczętował zamach z 13 maja. Z medialnego punktu widzenia spełnił on wszystkie kryteria „newsa”. Wpisał się w scenariusz walki imperium zła (czyli bloku komunistycznego) z tzw. wolnym światem, związał się z tajemniczymi objawieniami z Fatimy, co więcej zakończył się happy endem, bowiem ofiara ocalała, mało tego, przebaczyła zamachowcowi.
   Nic zatem dziwnego, że tuż po zamachu wielkie agencje i gazety zaczęły oferować olbrzymie kwoty za wyłączność na zdjęcie papieża w Poliklinice Gemelli. Watykan był zasypany tymi propozycjami i nie bardzo było wiadomo, co z tym zrobić. Salomonowym rozwiązaniem okazało się zaproszenie do Polikliniki watykańskiego fotografa Arturo Mari. Odwiedził on papieża osiem dni po zamachu i zrobił mu kilka zdjęć, z których jedno stało się potem słynne: wychudzony Jan Paweł II leży w łóżku, a pod jego nocną koszulą widać zarys szkaplerza świętego. To zdjęcie kupić mógł każdy za symboliczną kwotę 5 tys. lirów. Ci, którzy chcieli mieć „exclusiv”, czyli wyłączność również otrzymywali zdjęcie watykańskiego fotografa. Takie „demokratyczne” rozwiązanie było jedną z lekcji udzielonych mediom przez Papieża. Z jednej strony dał dowód, że nie będzie się krył przed dziennikarzami za „podwójną gardą” niedostępności, symbolizowaną dotąd tak dobrze przez watykańską „Spiżową Bramę”. Okazał im szacunek i nawet swoiste zaufanie. Z drugiej strony dał do zrozumienia, że ma swoje zdanie.
   Tak charakterystyczne dla Jana Pawła II połączenie stanowczości z elastycznością przyciągało i intrygowało dziennikarzy. Warto przy tym zwrócić uwagę, że Papież nie unikał ich, wręcz przeciwnie – dążył do kontaktu ze światem mediów. Dobrym przykładem takiej postawy jest reakcja Papieża na pytanie zadane mu przez włoskiego dziennikarza Jasia Gawrońskiego. W czasie improwizowanej konferencji prasowej na pokładzie samolotu Gawroński zapytał Ojca Świętego o znaczenie jego pielgrzymek. „Na takie pytanie nie da się odpowiedzieć jednym zdaniem” – odparł Jan Paweł II i na tym się skończyło, przynajmniej na razie. Jakież było zaskoczenie Gawrońskiego, gdy w czasie podróży powrotnej ktoś z otoczenia papieża podszedł do niego i powiedział, że Jan Paweł II zaprasza na rozmowę. Okazało się, że papież zapamiętał pytanie dziennikarza i postanowił udzielić bardziej wyczerpującej odpowiedzi. W jej efekcie powstał interesujący wywiad zamieszczony we włoskim „Il Tempo”.
   Ta umiejętność komunikowania i wchodzenia w kontakt z mediami sprawiła, że po raz pierwszy na taką skalę widzialna głowa Kościoła katolickiego uzyskała dostęp do największej ambony współczesnego świata. „Gdy mówi zwraca się nie tylko do swojego stada liczącego prawie miliard ludzi; spodziewa się, że cały świat będzie go słuchał. A stado i świat słuchają go, choć nie zawsze podoba im się to, co mówi” – napisał w 1994 roku tygodnik „Time” ogłaszając Jana Pawła II Człowiekiem Roku.

   W okresie, w którym chwiał się w posadach system komunistyczny Jan Paweł II wypowiedział się mocno w kilku sprawach niewygodnych dla tak zwanego „wolnego świata”. Między innymi w 1988 roku opublikował list „Mulieris dignitatem”, w którym wypowiedział się przeciw kapłaństwu kobiet, a w roku 1993 wydał encyklikę „Veritatis splendor” (o moralnym nauczaniu Kościoła). Jednocześnie coraz silniej zaczynał się rysować konflikt między Watykanem a Waszyngtonem i krajami Unii Europejskiej na tle przygotowań do konferencji kairskiej, gdzie chciano przeforsować uznanie aborcji za pełnoprawny środek regulacji urodzeń.
   Kilka miesięcy przed konferencją, wiosną 1994 roku, papież poślizgnął się w łazience, doznał uszkodzenia stawu biodrowego i został hospitalizowany. Wówczas zaczęła się ujawniać słabość fizyczna Ojca Świętego. Jan Paweł II powoli przestawał być kimś, do kogo media były przyzwyczajone przez ostatnie piętnaście lat – atletą w sutannie, krzepkim papieżem który wygrywa z komunistycznym imperium zła, podejmującym niesamowity wysiłek w czasie pielgrzymek zagranicznych.
   M. Valpy: „Wypowiedzi Papieża na temat roli kobiet w Kościele, kontroli urodzeń, celibatu i autorytetu Kościoła w sprawach teologicznych były wyzwaniem dla obowiązujących wartości w Ameryce Północnej. Wówczas media zwróciły się przeciw papieżowi. Zarzucano mu także złe prowadzenie sprawy skandali seksualnych w Kościele amerykańskim. Wówczas media uczyniły z niego antybohatera – starego człowieka, który stracił kontakt z nowoczesnym Kościołem. Od tego czasu zaczęto również mówić, że Jan Paweł II wkrótce umrze, a jego zdrowie stało się dominującym tematem doniesień w prasie amerykańskiej.”
   W 1995 roku, podczas Światowego Dnia Młodzieży w Manili, Papież przyleciał helikopterem na Mszę świętą kończącą to spotkanie. Z widocznym trudem schodził po schodkach. Nie mogłem wówczas oprzeć się wrażeniu, że fotoreporterzy czekali właśnie na ten moment. I takie zdjęcia trafiały przede wszystkim do opinii publicznej. Papież chory, papież niepełnosprawny, papież bez sił. Pamiętam, jak w 1996 roku Jan Paweł II pielgrzymował do Francji z okazji 1500 rocznicy chrztu króla Chlodwiga. Po zakończeniu pielgrzymki jeden z dziennikarzy na konferencji prasowej z francuskimi biskupami zapytał wprost o coraz gorszą kondycję fizyczną Ojca Świętego. A biskup równie bezpośrednio odpowiedział: – „Tak, Papież cierpi, jest chory, jest mu trudno. Ale tym bardziej widzimy, jak duch panuje nad ciałem i tym on nas zadziwia.” Więcej pytań nie było. Dla mnie zaś to był moment, kiedy – jako dziennikarz – zrozumiałem, że zaczyna się nowy etap w relacji media-Papież.

   Jedenaście lat po spotkaniu z młodzieżą w Denver Jan Paweł II znowu zaprosił ją na kontynent amerykański. Tym razem Światowy Dzień Młodzieży znalazł swoją stację w Toronto, stolicy kanadyjskiego stanu Ontario. Scenariusz medialnej relacji znowu był podobny jak w Denver. Tyle że teraz dziennikarze mniej pisali o nieżyciowych papieskich wymaganiach, a więcej o nadużyciach seksualnych wśród miejscowego duchowieństwa i bardzo złym stanie zdrowia Jana Pawła II. Pojawiały się wręcz głosy, że nieodpowiedzialne jest zapraszanie tak chorego człowieka do Kanady, bo być może on tam umrze, co będzie się łączyć z wielkimi międzynarodowymi komplikacjami. Papież jednak przyleciał.
   Wypatrywałem wtedy platformy-windy, na której schorowany Jan Paweł miał zostać opuszczony z pokładu samolotu, ale zamiast niej zobaczyłem przysuwane do wejścia schodki. Chwilę później Ojciec Święty ukazał się w drzwiach samolotu i rozpoczął mozolne pokonywanie stopni. Kiedy zszedł na płytę lotniska każdy miał świadomość, że już wygłosił swoje najważniejsze kazanie. Trzeba było widzieć tę niemoc i tę walkę, tę starczą bezradność i młodzieńczy upór, aby odebrać niezapomnianą lekcję panowania ducha nad ciałem. Kilka dni później sytuacja się powtórzyła, kiedy Jan Paweł II wchodził na pokład samolotu. I wówczas byłem świadkiem rzeczy niebywałej z punktu widzenia praw mediów, a szczególnie mediów na kontynencie amerykańskim. Gdy – po kolejnej walce z własną słabością – Papież zniknął w samolocie i wyczerpały się wszystkie zaplanowane punkty transmisji prowadzący dziennikarz w studiu powiedział: „Pewnie zastanawiacie się dlaczego nic nie mówimy, tylko patrzymy i czekamy. No cóż, chcielibyśmy – i wy pewnie też – patrzyć jak on odlatuje.”
   „Oto ludzkie oblicze mediów” – pomyślałem wtedy. Nie wiedziałem, że jest to preludium do kolejnych nauk bez słów, które dawał dziennikarzom Jan Paweł II aż do końca swoich dni. Pamiętamy dobrze jego cichą i długą modlitwę w katedrze wawelskiej i w Kalwarii Zebrzydowskiej w czasie ostatniej pielgrzymki do Polski w sierpniu 2002 roku. A przede wszystkim te poruszające chwile kresu jego ziemskiej wędrówki: Drogę krzyżową w kaplicy w Watykanie w Wielki Piątek, nieme błogosławieństwo Urbi et Orbi w Niedzielę Wielkanocną i to ostatnie ukazanie się w oknie w środę na trzy dni przed śmiercią.

   „Czujesz się mniejszy, kiedy twój ojciec umiera, ponieważ on był silny i brał cię na ręce, nosił cię i uczył, a kiedy odszedł pokój wydawał się za wielki bez niego. Tak samo było na Placu Św. Piotra, gdzie czuwali pielgrzymi, ich twarze oświetlały świece, a oni szeptali: – Nie zostawiaj nas”. Tak zaczyna się artykuł Nancy Gibbs w tygodniku „Time”, w którym autorka relacjonuje sobotni wieczór 2 kwietnia 2005 roku.
   Amerykańska dziennikarka opisuje pielgrzymów. Trudno jednak zaprzeczyć, że w tych słowach jest kawałek jej własnego serca. Wytrwała katecheza Jana Pawła II wydała swój owoc także wśród ludzi mediów. Przeszli wspólnie długą, bo trwającą prawie 27 lat drogę. Kim był Papież dla dziennikarzy, kim byli dziennikarze dla papieża? Ta relacja przypomina trochę dojrzewanie młodego człowieka. Małe dziecko jest zauroczone dorosłym – na początku pontyfikatu Jan Paweł II był dla mediów „superstar”. Młody człowiek buntuje się, nierzadko wypróbowuje starszego, niejako chce sprawdzić, czy jest godny zaufania. I znowu – media zaczynają patrzeć na Papieża krytycznie, wręcz nieprzychylnie, szukają jego słabych punktów i nie cofają się nawet przed bezlitosnym ukazywaniem jego choroby. I wreszcie wiek dojrzały. Nie tylko Nancy Gibbs zauważyła ojcostwo Jana Pawła II. To samo mówił mi dziennikarz TVN Bogdan Rymanowski, który z Rzymu relacjonował ostatnie chwile życia Papieża. „Trzeba było dbać o profesjonalizm i opanowanie na antenie – wspomina – a potem, poza wizją człowiek szedł na bok i dawał ujście wzruszeniu. Czułem się tak jakby umierał mój ojciec.”
   Nie tylko w Polsce ludzie wyrażali się z najwyższym szacunkiem o sposobie relacjonowania tamtych pamiętnych dni przez media. Słyszałem również wysokie oceny wystawiane mediom innych krajów, w tym także telewizji CNN, którą trudno posądzać o sympatię dla Kościoła katolickiego. Co się stało?
   Odpowiedź jest tak prosta, że może wydawać się banalna. Po prostu dziennikarze opisali rzeczywistość. Nie tylko fakty, ale właśnie rzeczywistość. Media stały się w tych dniach świadectwem ulubionych słów Jana Pawła II: „Poznacie prawdę a prawda was wyzwoli”. Jego praca wydała owoce. Dzięki temu, że nigdy nie przestał być ojcem (choć nie od razu to dostrzegliśmy) doprowadził wielu ludzi – w tym ludzi mediów – do dojrzałości, której dowodem było w pełni profesjonalne, a jednocześnie tak bardzo ludzkie relacjonowanie niezapomnianych dni przełomu marca i kwietnia 2005. Wtedy świat z globalnej wioski stał się globalnym domem.

   „Bardzo gorąco pragnąłem tego spotkania z wami, drodzy dziennikarze, nie tylko ze względu na radość, jakiej doznaję przyłączając się do waszej pielgrzymki jubileuszowej, podobnie jak do wielu innych grup, ale także dlatego, że pragnąłem spłacić osobisty dług wdzięczności wobec bardzo licznych dziennikarzy, którzy w kolejnych latach mego pontyfikatu starali się informować o moich wypowiedziach i działaniach związanych z papieską posługą. Za cały ten wysiłek, za obiektywizm i życzliwość, jakie cechowały w wielkiej mierze ich pracę, jestem głęboko wdzięczny i proszę Boga, by każdego należycie wynagrodził.” (Jan Paweł II do dziennikarzy, Watykan, 4 czerwca 2000 r.)

■ Paweł Zuchniewicz - skrót wykładu wygłoszonego w dniu 26 października 2009 r.

(c) 2006-2024 https://www.dlp90.pl