Historia Rodu Juros
Prawie każdy człowiek odczuwa wewnętrzną ciekawość zastanawiając . się skąd pochodzi. Kim byli jego przodkowie? Dlaczego znalazł się tu i teraz? Niektórym nie daje to spokoju i usiłują dotrzeć do korzeni. Dopiero wtedy osiągają wewnętrzny spokój. Ja ten spokój prawie osiągnąłem.
Dzień dzisiejszy Rodu Juros nierozerwalnie związany jest ze Śląskiem. To tutaj niedaleko Opola, w Ozimku, Antoniowie, Krasiejowie. Zamieszkują oni od połowy XVIII wieku. Stąd wielu z nich wyruszyło w świat, zamieszkując dziś w Niemczech, Polsce, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie. Ale czy ich kolebką rzeczywiście był Śląsk? Czy to tutaj mieszkali od najdawniejszych czasów?
Pierwszą udokumentowaną wzmiankę o Rodzinie Juros na Śląsku znajdujemy w Księgach Parafialnych kościoła w Szczedrzyku. W Księdze Chrztów z roku 1772 zapisano:.dnia 4 marca 1772 z miejscowości Oziemek wytapiacz (Schmelzer ) Gregorius Juroz i jego żona Teresia z domu ? ...1) przynieśli chłopca urodzonego dnia 3 około południa, który został-ochrzczony imieniem Johann Carl. Rodzicami chrzestnymi byli: Johann Grigar mistrz formierski wyznania ewangelickiego, Johann Nej...2) kowal wyznania katolickiego i Rosina Wieprzowski wyznania ewangelickiego".
Jakie znaczenie ma fakt znalezienia zapisu o tej treści w Księdze Parafialnej? Aby odpowiedzieć na to pytanie należy prześledzić kilka szczegółów z ówczesnej historii tej podopolskiej ziemi oraz bardzo dokładnie zinterpretować treści zawarte w tym i kilku późniejszych dokumentach.
Najprostszą odpowiedzią na pytanie dlaczego zapis nazwiska Juros w Księdze chrztów z roku 1772 jest najstarszym z-istniejących stanowi informacja, że wcześniejsze zachowane do dzisiaj Księgi Parafialne szczedrzykowskiego kościoła są tylko o kilka lat-starsze od wspomnianego dokumentu. Tragicznym zrządzeniem losu, 6 lipca 1763 roku w czasie sianokosów i panującej od wielu tygodni suszy, od iskry z komina wybuchł pożar. Zapaliło się jedno obejście, a potem wiele zabudowań w Szczedrzyku. W wyniku największego w dziejach tej miejscowości pożaru spaliła się połowa wsi wraz ze stojącym w jej centrum kościołem i plebanią. Pożar strawił zabudowania kościelne wraz z całym, przez kilka wieków gromadzonym, wyposażeniem i wszystkimi dokumentami. W płomieniach zginął również, jak podaje kronikarz, ojciec ówczesnego proboszcza Michaela. Spłonęły też: parafialne księgi metrykalne prowadzone, jak można przypuszczać, już od wielu lat. Obowiązek prowadzenia ksiąg metrykalnych w całym Kościele katolickim wprowadził bowiem Sobór Trydencki w 1563 roku. Proboszczowie mieli od tego czasu prowadzić księgi ochrzczonych i księgę zawartych małżeństw. W roku 1616 Rytuał Rzymski zobligował również do prowadzenia ksiąg zmarłych. Na Śląsku pierwsze księgi metrykalne pojawiły się już w trakcie trwania Soboru. Najstarsze ze znanych w diecezji opolskiej pochodzą z parafii Szybowiec: księgi chrztów od 1550, ślubów od 1590 i pogrzebów od 1589 roku. W 1580 wrocławski synod diecezjalny polecił wszystkim proboszczom prowadzić księgi metrykalne, dokładnie instruując co w danym zapisie powinno się znaleźć. Nową, zachowaną do dzisiaj księgę chrztów szczedrzykowskiej parafii założono po pożarze, 13 października 1765 roku. Księgę małżeństw prowadzono od 1766 roku. W tym samym roku 6 stycznia rozpoczęto prowadzenie księgi zmarłych.
Czy nazwisko Juros pojawiało się wcześniej na terenie parafii Szczedrzyk? Parafia ta obejmowała wówczas oprócz samego Szczedrzyka stare wsie: Krasiejów, Schodnię, Biestrzynnik, Staniszcze Wielkie i Małe, Myślinę i Chrząstowice oraz istniejące od niedawna: Grodziec (1751/52), hutę w Ozimku (1753/54), Chobie (1755) i kolonię hutniczą Łazy –późniejszy Hütendorf (1762 lub 1767). Z późniejszych. zapisów w księgach chrztów, ślubów i zgonów można wywnioskować, że Johann Carl urodzony w 1772 roku był trzecim dzieckiem Gregoriusa i Teresy Juros. Wcześniej urodziły się Michel ok. 1750 i Szuzanna ok. 1764 roku. Czy oboje urodzili się na terenie parafii Szczedrzyk, czy też wraz z ojcem przybyli tutaj jako osadnicy? Z posiadanych informacji można z dużym prawdopodobieństwem powiedzieć, że sam Gregorius z żoną Teresą i synem Michelem przybyli na te tereny jako osadnicy. Natomiast córka Szuzanna urodziła się już w szczedrzykowskiej parafii, a brak dokumentu potwierdzającego ten fakt wynika z założenia nowej księgi chrztów dopiero w 1765 roku.
Wiele faktów przemawia za takim właśnie przebiegiem wydarzeń. Przede wszystkim nazwisko Juros było zupełnie nie znane na Śląsku. Nie spotykamy go w żadnych wcześniejszych zapisach i dokumentach. Jego brzmienie zupełnie nie pasuje do tradycyjnych nazwisk spotykanych na tym terenie. Różny sposób jego zapisywania w księgach: Juroz, Juros, ale także Jurosz czy Jurosch świadczy o tym, że sprawiało ono trudność zapisującym i na pewno nie brzmiało swojsko, nie było znane.
Wiele wskazuje na to, że Gregorius Juros nie miał na tym terenie żadnych krewnych. Wszyscy przedstawiciele rodu noszący to nazwisko, zapisani w księgach parafialnych w drugiej połowie XVIII i całym XIX wieku, okazali się być potomkami Gregoriusa. Nie udało się znaleźć na Śląsku nikogo o tym nazwisku, kto nie wywodził się od niego. Wracając do dokumentu chrzcielnego Johanna Carla, jego rodzicami chrzestnymi było dwoje ewangelików i jeden katolik, mieszkańców przyhutniczego osiedla. Potwierdza to fakt, że Gregorius nie miał nikogo bliskiego, kogo mógłby poprosić na chrzestnego swojego syna. Wybrał ludzi, o których wiemy z całą pewnością, że też byli osadnikami na tym terenie. Patrząc na ich zawody: formierz, kowal, możemy wnioskować, że byli jego towarzyszami pracy.
Wreszcie miejsce zamieszkania Gregoriusa. W dokumencie chrztu zapisano, że był on wytapiaczem (Schmelzer) i mieszkał w Ozimku (in Oziemek). Aby wyjaśnić len zapis konieczne jest zapoznanie się z historią Huty Małapanew w Ozimku.
Po zajęciu Śląska w 1742 roku przez Fryderyka II Hohenzollerna króla Prus, zwanego później Wielkim, rozpoczął on zakrojona na ogromną skalę akcję osadniczą na tych ziemiach. Wystarczy powiedzieć, że w czasie jego panowania na terenie Śląska osiedlono 300 tysięcy ludzi pochodzących z prawie całej Europy. Najwięcej przybyło z terenu Niemiec: Meklemburgu, Hesji, Saksonii, Würtenbergii, Nassau, Pfalz i okolic Hannoveru. Byli też osadnicy z Polski, Czech, Cesarstwa Austrowęgierskiego, a nawet Holandii i Wysp Brytyjskich. Akcja osadnicza miała na celu nie tylko zasiedlenie części Śląska dotychczas słabo zaludnionych. Jej celem było też sprowadzenie specjalistów dla rozwijającego się przemysłu (m.in.: tkaczy, górników, hutników żelaza i szkła), na co władca Prus kładł szczególny nacisk. Tereny prawobrzeżnych lasów Księstwa Opolskiego, na których znajdowała się parafia Szczedrzyk, należały do szczególnie słabo zaludnionych. Jeżeli gęstość zaludnienia w XV/XVI wieku w okolicach Nysy wynosiła 30 mieszkańców na kilometr kwadratowy, na innych terenach na lewym brzegu Odry 20, w okolicach Strzelec Opolskich 14, to w prawobrzeżnych lasach Księstwa Opolskiego było tylko 4 mieszkańców na kilometr kwadratowy. Jasnym staje się dlaczego ta ziemia zwróciła szczególną uwagę króla Prus. Inną przyczyną były zasoby naturalne tej ziemi: woda, lasy i ruda darniowa, której złoża rozciągały się wzdłuż rzeki Mała Panew i Stobrawskimi Borami w kierunku Kluczborka. Już w 1751 roku nadleśniczy królewski z Krasiejowa Johann Georg Rehdanz otrzymał nakaz królewski wyznaczenia miejsca dla ok. 100 osadników, husyckich Braci Czeskich, którzy uciekając przed prześladowaniami religijnymi przybyli z miejscowości Uher w Czechach. Osada, która powstała została nazwana przez samych mieszkańców Friedrichsgrätz (po czesku Friedrichu Hradec) na cześć jej założyciela. Potem powstają kolejne miejscowości: Chobie (1755), Hütendorf (1762), Spörok-Carmerau (1764), Kreutzthal (1771), Münchhausen (1774), Jedlitz (1775), Pustków (1778) i wreszcie Antoniów – Colonia Antonia (1781).
W międzyczasie, dowiadując się z raportów swych urzędników o zasobach naturalnych tej ziemi, król Prus wydał nakaz budowy hut. Jak pisał w wydanym dokumencie: "aby znajdujące się w górnośląskim lesie, pod zarządem Urzędu Królewskiego w Opolu, nad rzeką Mała Panew oraz w innych tamtejszych okolicach wokół Kluczborka, odkryte złoża rudy darniowej nie pozostały bez pożytku". Edykt nakazujący budowę huty pomiędzy wsiami Krasiejów i Schodnia nad rzeką Mała Panew podpisał osobiście Fryderyk Wielki dnia 1 marca 1753 roku w Poczdamie. Sprawa była pilna, bo armia Pruska potrzebowała armat i granatów do wojny z Austriakami, a dotychczasowe zaopatrzenie trzeba było dostarczać aż z Brandenburgii. Namiestnik Śląska, minister von Müchow wydaje stosowne polecenie nadleśniczemu królewskiemu w Krasiejowie Rehdanzowi: Aby wypełnić rozkaz i maksymalnie skrócić czas jego realizacji, Rehdanz kupuje od młynarza Ozimka istniejący nad rzeką Mała Panew młyn. Nazwisko młynarza, utrwalone w świadomości okolicznych mieszkańców jeszcze przez wiele lat będzie służyło jako określenie miejsca gdzie wybudowano hutę. Mimo, że sama huta dość szybko oficjalnie przyjęła nazwę od rzeki: "Malapane", miejscowi nadal idąc do huty mówili, że idą "na Ozimek", Przygotowania do rozpoczęcia produkcji przebiegały w bardzo szybkim tempie. Jako, że wśród miejscowej ludności nie było tradycji hutniczych, mieszkańców okolicznych wsi zatrudniano jedynie do prac pomocniczych: wozakowania, wyrębu lasu i prac budowlanych. Specjalistów natomiast sprowadzono z zewnątrz. Przybyli oni z terenu Niemiec: Brandenburgii, Meklemburgii i Westfalii oraz z Polski z okolic Kielc, a także z Cesarstwa Austrowęgierskiego. O tych ostatnich wiemy, że z powodu toczącej się wojny próba dotarcia przez Czechy nie powiodła się. Dopiero trasą przez Monachium, Drezno i Bolesławiec, dotarli kilka miesięcy później na Śląsk. Pierwszych przybyłych kwaterowano w okolicznych wsiach oraz w zabudowaniach folwarcznych należących wcześniej do młynarza Ozimka. Z raportu z roku 1755 dowiadujemy się, że obok powstałych obiektów hutniczych istniały trzy domy rodzinne dla specjalistów zatrudnionych w hucie. Dopiero później specjalnie dla nich wybudowano osiedla Hüttendorf, Jedlitz, Antonia. W nocy z 16 na 17 sierpnia 1754 roku dokonano pierwszego rozpalenia wielkiego pieca wybudowanego na lewym brzegu rzeki, a następnego dnia pierwszego spustu surówki. Huta rozpoczęła pracę dając 125 cetnarów żelaza tygodniowo.
Jaki związek ma historia powstania huty z Gregoriusem Juros? Przede wszystkim wiemy, że pracował w hucie jako wytapiacz. Wiemy też z dokumentu chrztu Johanna Carla, że w 1772 roku mieszkał "in Oziemek", a więc na terenie folwarku Ozimka przy hucie. Kilka lat później w 1781 roku jego syn Michel zostanie wymieniony jako jeden z pierwszych osadników kolonii hutniczej w Antoniowie. Wszystkie te akty przemawiają za tym, że Gregorius Juros był jednym z osadników przybyłych budować hutę nad rzeką Mała Panew. Najstarszy syn Gregoriusa Michel (albo jak napisano gdzie indziej Michael) dał początek wielu pokoleniom Jurosów zamieszkujących tę ziemię i przez ponad dwa wieki nierozerwalnie związanych z hutą. Mieszkali oni początkowo w Antoniowie, potem także w Ozimku, Dębskiej Kuźni i Krasiejowie. Stąd wyruszyli w świat. Michael był moim prapraprapradziadkiem. Drugie dziecko Gregoriusa Szuzanna, dnia 3 lutego 1788 roku wyszła za mąż za Maćka Zgorzelskiego (Mathus Szgorzelsky), wdowca i gburskiego syna ze Szczedrzyka. Po ślubie także zamieszkali w Antoniowie. Ostatni potomek Gregoriusa, znany nam już Johann Carl wymieniany jest jako chałupnik i kowal w Jedlicach. Jego potomkowie giną gdzieś w mrokach historii.
Wróćmy jednak do Gregoriusa. Zasadniczy problem pozostaje nadal nie rozwiązany. Skąd przybył? To pytanie wydawało się najtrudniejsze do wyjaśnienia. Ani samo nazwisko ani imiona potomków nie pozwalały na jakąkolwiek sugestię dotyczącą jego pochodzenia. Jedynie kłopoty zapisujących w księgach parafialnych fonetyczne brzmienie końcówki nazwiska (Juroz, Jurosz, Jurosch) mogły sugerować, że tutaj należy szukać odpowiedzi Był to jednak zbyt wątły ślad.
Studiując genealogię rodziny Juros na Ślaku postanowiłem dotrzeć do możliwie wszystkich żyjących noszących to nazwisko. Miałem nadzieję, że odezwie się ktoś, kto nie wywodzi się z tej gałęzi rodu i na podstawie jego pochodzenia będę mógł odpowiedzieć na nurtujące mnie pytanie: skąd przybył Gregorius? Niestety początkowo wszyscy, niezależnie od tego gdzie obecnie mieszkali, po krótszych lub dłuższych dociekaniach okazywali się być jego potomkami Moje nadzieje jednak się spełniły. W połowie lipca 1997 roku napisał do mnie młody człowiek, uciekinier wojenny z północnej Bośni, Luka Juroš. Już czytając na kopercie nazwisko nadawcy listu wiedziałem, że to może być odpowiedź na kłopoty osiemnastowiecznych proboszczów ze Szczedrzyka z zapisaniem tego nazwiska. Nazwisko Juroš fonetycznie mogło być zapisane po niemiecku Jurosch, a po polsku Jurosz. Zapisujący dokument chrzcielny w 1772 roku być może wiedział, że nie ma to być "sch", ani "sz", więc aby oddać twardość ostatniej zgłoski użył niespotykanego gdzie indziej "z". Wróćmy jednak do tego co napisał w swoim liście Luka Juroš. Pisze on, że cała jego rozległa dzisiaj rodzina, przed wojną w Jugosławii (1992-1996) mieszkała w okolicach miasteczka Modriča w Posavinie na północy Bośni. On sam mieszkał w wiosce o nazwie Donji Riječani niedaleko Modričy. Jako katolicy pochodzenia chorwackiego w wyniku działań wojennych wszyscy musieli stamtąd uciekać i zostali rozrzuceni po całym świecie. On sam z rodzicami jako uciekinier mieszka obecnie w Niemczech.
Z olbrzymim zainteresowaniem przeczytałem w dalszej części listu, zrelacjonowaną przez jego ojca Dragana, opowieść najstarszego z rodu Juroš, też noszącego imię Luka. Urodził się on pod koniec XIX wieku, a zmarł w 1972 roku w Donji Riječani. Jak pisze Luka mówił on jeszcze wyraźnym dalmatyńskim akcentem. Opowiadał, że rodzina Juroš od najdawniejszych czasów zamieszkiwała niewielką wyspę u wybrzeży Adriatyku leżącą na pograniczu Górnej i Środkowej Dalmacji, o nazwie Murter. Na wyspie znajdowało się miasteczko Murter i wioska o nazwie Betina. To właśnie w Betinie znajdowała się kolebka rodu Juroš. Niestety w XVIII wieku z powodu "głodu i wojny" mieszkańcy musieli opuścić wyspę. Przodkowie podzielili się na dwie grupy. Jedna z nich emigrowała na południe, w okolice oddalonego o około 60 kilometrów, leżącego niedaleko wybrzeża Adriatyku miasta Imotski. Jak pisze Luka, jeszcze dziś nazwisko Juroš jest tam powszechne i znane. Druga grupa wyemigrowała do leżącej kilkaset kilometrów na północny wschód Posaviny w Północnej Bośni. Z niej właśnie wywodzi swe korzenie autor listu.
Postanowiłem dowiedzieć się czegoś więcej o historii Dalmacji, wyspy Murter i jej mieszkańcach. Chciałem przede wszystkim wyjaśnić co skłoniło ich do opuszczenia od wieków zamieszkiwanej wyspy. Dalmacja jest krainą w granicach dzisiejszej Chorwacji. Ciągnie się wąskim pasem, oddzielona od reszty lądu masywami Gór Dynarskich, z północy od Ninu nieco na północ od Zadaru, wzdłuż wybrzeża adriatyckiego na południe do Zatoki Kotorskiej. Do Dalmacji należy także ponad 1230 wysp utworzonych przez wystające ponad powierzchnię morza grzbiety górskie. Kraj jest na ogół skalisty. Góry o charakterze krasowym pozbawione są wody i roślinności. Większe doliny występują jedynie w okolicach Szybeniku i Neretwy. Mimo to łagodny klimat sprzyja uprawie roślin południowych i owoców na każdym skrawku gleby. Morze obfituje w ryby i mięczaki. W X wieku p.n.e. na dalmatyńskie wybrzeże przybyli z terenów naddunajskich llirowie i zbudowali pierwsze osiedla. W IV wieku p.n.e. Grecy zakładają tu swoje kolonie: Tragurion (Trogir), Epetion (Stobreč), Salona (Solin), Korkyra na wyspie Korčula i wiele innych. W 118 roku Rzymianie podbili tereny wschodnich wybrzeży Adriatyku i utworzyli dwie prowincje: Panonię i Dalmację. Dla Dalmacji rozpoczęła się era rozkwitu. Rozwijał się handel, odbudowano stare osiedla, powstały nowe budowane na wzór rzymski miasta. Od IV wieku n.e. Imperium Rzymskie słabnie. Dalmację opanowują kolejno Awarowie, Gotowie, Bizantyjczycy, wreszcie Słowianie przybyli z północy, którzy w VI wieku opanowali wybrzeże. Powstają nowe miasta: Split założony w murach pałacu Dioklecjana przez mieszkańców zniszczonej Salony, Dubrownik, Kotor. Te trzy miasta wraz z Zadarem, Trogirem, wyspami Zatoki Kwarnerskiej oraz Istria, a więc i wyspa Murter, pozostają pod władzą Bizancjum aż do XII wieku, kiedy Dalmacja została podzielona między Chorwację i Wenecję. W IX wieku Słowianie zamieszkujący Bałkany przyjęli chrześcijaństwo. Mieszkańcy Dalmacji z rąk macedońskich apostołów świętych Cyryla i Metodego. Po rozłamie Kościoła w 1054 roku Dalmatyńczycy opowiedzieli się za katolicyzmem i pozostali wierni papieżowi. W XV i XVI wieku Turcy zajęli ponownie południową część Dalmacji aż do Sinju, około 100 kilometrów na południe od wyspy Murter. Rozpoczął się długi okres zmagań między Wenecją i Turcją, odbieranie sobie poszczególnych miast, gnębienie ludności, ciągłe zamieszki i walki. Ten niespokojny, szczególnie dla środkowej części Dalmacji, trwający kilkaset lat okres, zakończyło dopiero zajęcie przez wojska napoleońskie w 1797 roku Wenecji, kładące kres Republice Świętego Marka. Po upadku Napoleona Kongres Wiedeński przyznał Dalmację Austrii. Warto wspomnieć w tym miejscu, że już od 1521 roku, tj. od utracenia przez Węgry niepodległości państwowej, cała północna część Chorwacji stała się częścią składową Monarchii Habsburgów. Jak z tego wynika wyspa Murter od XVI do XVIII wieku znajdowała się w centrum zmagań i wyniszczających miejscową ludność wojen pomiędzy Imperium Tureckim a Republiką Wenecką.
Mieszkańcy Dalmacji wykazują typowe cechy ludności obszaru śródziemnomorskiego: są szczupli, o drobnych kościach, ciemnych południowych oczach i smagłej karnacji. Dalmatyńczyk jest pełen fantazji, błyskotliwy, wrażliwy na piękno, nieco konserwatywny w swoich poglądach. W większości są to katolicy, którzy przez wieki panowania tureckiego zachowali swoją religię. Język, którego dziś używają mieszkańcy Dalmacji to chorwacka odmiana powszechnie stosowanego języka serbskochorwackiego, zapisywanego alfabetem łacińskim. Po odzyskaniu państwowości przez Chorwację coraz wyraźniej uwypukla się odmienność języka chorwackiego. Język, którym kiedyś posługiwali się Dalmatyńczycy uległ całkowitemu zapomnieniu w drugiej połowie XIX wieku. Najdłużej zachował się na wyspie Krk. Ostatni człowiek potrafiący mówić tym językiem Tuone Udaina zmarł w roku 1898. Na szczęście jego opowiadania zostały zapisane przez językoznawców i stanowią dziś jedyny zapis tej wygasłej mowy. Obecnie na terenach wiejskich można jedynie spotkać ludzi mówiących dialektem dalmatyńskim.
Wyspa Murter leżąca na pograniczu Dalmacji Górnej i Środkowej jest położona u samego wybrzeża około 25 kilometrów na północ od Szybeniku. Należy ona do archipelagu Kornati złożonego ze 125, przeważnie nie zamieszkałych wysepek. Są one skaliste i niemal pozbawione roślinności, poprzedzielane labiryntem kanałów i przesmyków, zamieszkałych przez tysiące mew. Morze jest tu bogate w ryby i wszelkiego rodzaju mięczaki, homary i gąbki. Wyspy archipelagu są przeważnie własnością mieszkańców wyspy Murter, którzy przywożą tu owce na wypas. Tylko gdzieniegdzie na wyspach widać pojedyncze domki. Intensywniejsze wykorzystanie wysp archipelagu nie jest możliwe z powodu braku wody. Na wyspę Murter można się dostać przez most, gdyż tylko wąski kanał oddziela ją od lądu. Już z oddali widać malowniczo położone na wzgórzach miasteczka Murter i Betina.
Prześledzenie historii Dalmacji daje nam wyjaśnienie słów zawartych w opowiadaniu starego Luki Juroš. Staje się jasnym co miał na myśli mówiąc, że przyczyną emigracji mieszkańców wyspy Murter w XVIII wieku był "głód i wojny". Wyspa znalazła się dokładnie na granicy terenów zajętych od południa przez Imperium Bizantyjskie, a od północy przez Wenecję. Linia rozgraniczenia ulegała stałemu przemieszczaniu. Graniczny Szybenik wielokrotnie przechodził z rąk do rąk. Łatwo sobie wyobrazić jak wyglądało życie mieszkańców pogranicza, a więc i wyspy Murter. Systematycznie byli łupieni przez obie walczące strony. Niszczone były plony, palone domostwa. Nie widzieli innego wyjścia jak opuścić swoją wyspę.
Wróćmy jednak jeszcze raz do Gregoriusa. Czy możliwe, że on sam, albo jego ojciec był uciekinierem z wyspy Murter? Twierdząca odpowiedź nie tylko jest możliwa, ale dość łatwo daje się uzasadnić. Dowiedzieliśmy się dotychczas, że po opuszczeniu wyspy ród Juroš podzielił się na dwie grupy. Jedna z nich udała się na północ do Posaviny, w dzisiejszej Bośni. Tereny te już od 1521 roku znajdowały się pod panowaniem, albo bezpośrednio graniczyły z Monarchią Habsburgów. Jest wielce prawdopodobne, że część rodziny nie znajdując dla siebie miejsca w Posavinie, postanowiła iść dalej na północ. Na terenie Cesarstwa Austrowęgierskiego mogli dołączyć do grupy zwerbowanej do budowy huty w Ozimku. Jak wiemy osadnicy z Austrowęgier nie mogąc dotrzeć na miejsce przez Czechy, udali się trasą przez Monachium, Drezno i Bolesławiec. Na miejscu znaleźli dobre warunki do rozpoczęcia nowego życia. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że to tutaj w Ozimku i okolicy rodzina pozostała i rozrastała się przez ponad 200 lat. Gregorius, pracujący w hucie jako wytapiacz mógł nabyć swych fachowych umiejętności właśnie w północnej Bośni. W okolicach miejscowości Zenica, Vareš, Banja Luca wydobycie rud żelaza i tradycje hutnicze sięgają wczesnego średniowiecza.
Kilkuletnie poszukiwania zaowocowały ustaleniem wielce prawdopodobnej historii rodu Juros. Wiele faktów zostało potwierdzonych dokumentami i historyczną wiedzą. Hipotezy zmieniły się w pewniki. Wiele przypuszczeń jest wielce prawdopodobnych i daje się logicznie uzasadnić. Pozostaje jednak wiele pytań. Czy Gregorius był sam emigrantem z wyspy Murter? Może był potomkiem emigrantów? Jak dotarł z północnej Bośni na Śląsk? Czy może dłużej mieszkał na terenie Austrowęgier? Jeżeli tak to gdzie? Odpowiedzi na te pytania mogłyby potwierdzić hipotetyczną drogę rodziny Juros. Jednak czy musimy poszukiwać odpowiedzi na wszystkie powyższe i inne pytania? Jakkolwiek wiedza ta byłaby z pewnością interesująca, to pozostawienie niektórych pytań bez odpowiedzi pozwala na pewną nutę fantazji. Posiadane wiadomości są ciekawe i dokumentują losy rodu przez ponad 200 lat Prowadzą do protoplasty rodu na Śląsku, Gregoriusa. Inne pozwalają na stworzenie jeszcze starszej, choć hipotetycznej historii. Prowadzi nas ona nad ciepłe wody Adriatyku, do dalekiej Dalmacji, na barwną i egzotyczną wyspę Murter. Moje poszukiwania zostały uwieńczone sukcesem. Prawie osiągnąłem wewnętrzny spokój.
Prześledźmy jeszcze dalsze losy potomków Gregoriusa na Śląsku. O Szuzannie i Johanie Carlu wspomniałem już wcześniej. Pierworodny Michael był jednym z pierwszych mieszkańców Antoniowa. Szybki rozwój huty sprawił, że potrzebna była coraz większa ilość węgla drzewnego do wytopu. W celu zapewnienia rąk do pracy podjęto decyzję o sprowadzeniu kolejnej grupy osadników, przede wszystkim z Niemiec. Właśnie dla nich, w roku 1781 nadleśniczy królewski Antoni Koßack rozpoczął budowę 20 dwurodzinnych domów. Zlokalizowano je wzdłuż nowej drogi z Ozimka do Jedlic, po jej prawej stronie. Do każdego domu mieszkalnego składającego się z izby, kuchni i komory należała obora i dwie morgi miary. Mieszkańcy na 6 lat zostali zwolnieni z wszelkich opłat. Musieli natomiast dostarczać do huty po 200 sążni drewna rocznie. Część przybyłych w czerwcu 1781 roku osadników nie wytrzymała trudów pierwszej, srogiej zimy i wróciła do Niemiec. Ich miejsce zajęli nowi osadnicy, mieszkańcy okolicznych wiosek oraz przybyli wcześniej, a mieszkający na terenie huty pracownicy. Dzisiaj trudno ustalić z całą pewnością, którą kwaterę w nowopowstałej kolonii zajmował Michael Juros. Wiadomo natomiast, że od początku był jej mieszkańcem. Ożenił się z Agnetą Sordon. Jej rodowe nazwisko zapisywano: Sordonka lub Sordonin. Nie wiemy skąd pochodziła. Pierwszy ich syn Blasek lub jak napisano gdzie indziej Blasius, urodzony w roku 1788 był także węglarzem i kolonistą w Antoniowie. Ożenił się dwukrotnie. Po raz pierwszy 17 października 1815 roku z Cathariną, córką Josepha Kulik ze Schodni. Ich pierworodny syn Martin, mój prapradziadek dał początek gałęziom rodu zamieszkującym później w Ozimku, Schodni-Niwie, Antoniowie i Krasiejowie. Jedyny odnaleziony potomek drugiego syna Blasiusa z tego małżeństwa, Bartholomeusa urodzonego 24 sierpnia 1821 roku, mieszka dzisiaj w Bautzen. Ostatnia córka, Catharina urodzona 26 października 1825, na rok przed śmiercią pierwszej żony, miała nieślubnego syna Mathiasa, który zapoczątkował linię rodu z Dębskiej Kuźni i Krupskiego Młyna. Blasius ożenił się ponownie 16 stycznia 1827 roku z Cathariną Ozimek z Chobia. Potomkowie z tego małżeństwa mieszkali w Antoniowie, Schodni Starej i Nowej. Kolejne pokolenia rozrastały się. Dzisiaj wielu rozjechało się po świecie. Poza Śląskiem największa grupa potomków Gregoriusa mieszka w Niemczech i w Polsce.
Na zakończenie pozostaje do omówienia jeszcze jedna ważna kwestia. Mianowicie różny sposób zapisywania nazwiska w dokumentach. Już wcześniej wyjaśniałem, że wynikały one początkowo z trudności w zapisaniu fonetycznego brzmienia obcego nazwiska. Dodatkowo jak zdołałem wywnioskować z analizy Ksiąg Parafialnych, zapisy te były okresowo uzupełniane. Na podstawie notatek sporządzanych w dniu chrztu, ślubu czy pogrzebu przez proboszcza lub kościelnego, dopiero po jakimś czasie dokonywano wpisu do odpowiednich Ksiąg. Prawdopodobnie często dokonywała tego inna osoba, na przykład nauczyciel, mająca niejednokrotnie kłopoty z odczytaniem niedbale sporządzonych notatek. Stąd tak liczne zniekształcenia, przybierające czasem karykaturalną postać (np. Jurkowska). Analiza różnych dokumentów bez wątpienia dotyczących tej samej osoby, daje nam obraz jak często przekręcano to nazwisko. Na przykład obok imienia Michaela syna Gregoriusa pojawia się zapis nazwiska Jorusz, Jurek, a nawet Kuros, ale w końcu Juros. Dlatego wszystkie formy zapisu: Jorasz, Joros, Jaros, Jurasch, Jurek i inne podobne należy uznać za błędne. Do połowy XIX wieku obok formy Juros często występuje zapis Jurosz i Jurosch. Należy je uznać za wyraz próby oddania pierwotnego fonetycznego brzmienia nazwiska Juroš. Jedna z tych pisowni, mianowicie Jurosch zachowała się do dzisiaj u potomków Blasiusa z drugiego małżeństwa. Większość z nich mieszka dzisiaj na terenie Niemiec. Wszystkie inne gałęzie rodu, od połowy XIX wieku przyjęły formę pisowni Juros, przetrwałą do dnia dzisiejszego.
Pisząc to opracowanie mam nadzieję zainteresować przeszłością naszego rodu wszystkich żyjących jego potomków. Liczę na nowe informacje dotyczące przeszłości i dnia dzisiejszego ich rodzin. Może pozwolą one na uzupełnienie losów potomków Gregoriusa. Mam też nadzieję, że moja praca przyczyni się do odtworzenia więzów naszej tak rozległej rodziny.
1) Postawiony w miejsce nazwiska znak zapytania sugeruje, że nie było ono znane autorowi wpisu lub było zbyt trudne do napisania.
2) Koniec nazwiska zapisany jest nieczytelnie.
■ Józef Tomasz Juros – „Historia Rodu Juros”, Ozimek 1998.
Publikacja „Historia Rodu Juros” z 1998 r. zawiera – oprócz powyższego tekstu – 20 rycin z: kopiami wpisów w księgach parafialnych, planami sytuacyjnymi i drzewem genealogicznym rodziny Jurosów.