Kobiety Solidarności
[…] Wysoka blondynka schowała twarz za ciemnymi okularami. Choć ubrana jest w spodnie ogrodniczki, to widać, że ma figurę modelki. Cała jej postawa wyraża zdecydowanie, bezkompromisowość. Na nagraniu opuszczania przez kobiety ośrodka internowania w Gołdapi blondynka skubie źdźbło trawy. Jest wśród tych, które przed bramą czekają na koleżanki. To ona tuż przed stanem wojennym ukryła prawie dwa miliony złotych na działalność podziemną związku, ratując pieniądze przed przejęciem przez służby PRL. Krystyna Sobierajska – rozpracowywana pod kryptonimem ,,Osa”. Przed sądem postawiono jej zarzut defraudacji i zagrożono wyrokiem dziesięciu lat więzienia.
- Rozpuszczali plotki na mój temat, że ukradłam pieniądze Solidarności. Mówili: „Co to za solidarność, skoro Krystyna Sobierajska kradnie?”.
Miesiąc po wyjściu z internowania w Gołdapi, w sierpniu 1982 roku Krystyna Sobierajska zostaje ponownie aresztowana pod tym samym zarzutem.
- Wcześniej byłam zastraszana, wielokrotnie przesłuchiwana i poddawana rewizjom w celu wymuszenia zwrotu pieniędzy bądź ujawnienia miejsca ich ukrycia. Było tak, że jesienią '81 różne okoliczności wskazywały na wzrastające zagrożenie radykalnym atakiem władz na Solidarność. Przewidywaliśmy ogłoszenie stanu wyjątkowego i Komisja Krajowa zalecała przygotowanie związku na taką sytuację. Wówczas byłam wiceprzewodniczącą Zarządu Regionu Zagłębia Miedziowego. Uznaliśmy za najważniejsze powołanie tajnego komitetu strajkowego, zabezpieczenie poligrafii i funduszy. Uzgodniliśmy z przewodniczącym, że połowę pieniędzy podejmie Ryszard Sawicki, drugą połowę – ja. W sporej torbie zmieściłam milion dwieście tysięcy. To była ogromna suma w czasach, kiedy dobra pensja wynosiła jakieś osiem tysięcy. Z pomocą ludzi Kościoła udało mi się zdeponować pieniądze w bezpiecznym miejscu.
Służba bezpieczeństwa nie mogła darować Sobierajskiej tych pieniędzy. Nad ranem trzynastego grudnia została internowana, następnie osadzona w areszcie śledczym z oskarżeniem defraudacji pieniędzy związkowych. Odbył się zaoczny proces w Sądzie Wojewódzkim w Legnicy.
- Groziło mi dziesięć lat. Na szczęście znalazł się sędzia Edward Stelmasik, który oddalił oskarżenie. To był naprawdę z jego strony akt wielkiej odwagi. Po decyzji sądu zostałam ponownie internowana. Po moim wyjściu z obozu w Gołdapi sprawa pieniędzy nadal trwała.
Nękana zatrzymaniami, wielogodzinnymi przesłuchaniami, upokarzana rewizjami osobistymi, szantażowana i straszona, w 1984 roku Krystyna Sobierajska podejmuje decyzję o opuszczeniu kraju.
- To było trudne do wytrzymania, zwłaszcza po tym, jak w czasie mojego ukrywania się aresztowali moją córkę, wówczas siedemnastoletnią. Przetrzymywali ją w celi ze szczurami, wozili nocą po lesie, przesłuchiwali i zastraszali, próbując wydobyć informację, gdzie ja się ukrywam.
Krystyna dostaje zgodę na opuszczenie kraju z paszportem w jedną stronę. Władze stawiają jej jednak warunek zwrotu całej kwoty, czyli miliona dwustu tysięcy złotych.
- Ponieważ część zdeponowanych pieniędzy wydano już na działalność podziemną Solidarności, pozostałą różnicę zmuszona byłam pokryć z pożyczonych pieniędzy. Długi spłacałam później, będąc już na emigracji w Norwegii, gdy udało mi się znaleźć tam pracę.
W 1989 roku, dokładnie czwartego czerwca, Krystyna Sobierajska jedzie z Bergen, gdzie mieszkała, do Oslo, by pikietować pod ambasadą Polski.
- Byłam tam od rana do wieczora. Mieliśmy zgodę policji norweskiej na tę demonstrację. Staliśmy z transparentami i ulotkami, domagając się prawdziwie demokratycznych wyborów. Pracownikom ambasady nie podobała się ta manifestacja i przez wiele godzin obserwowali nas z daleka.
W pewnym momencie Krystyna została sama i wówczas dwóch mężczyzn rzuciło się na nią, szarpali, wyrywali jej transparent, porwali ulotki.
- Tak, to byli Polacy, pracownicy ambasady – mówi Krystyna. - Prokurator IPN prowadził później śledztwo w tej sprawie, ale nikomu nie postawiono zarzutów, nie było świadków zdarzenia.
- Pani Krystyno, jak po tym wszystkim udaje się pani zachować zimną krew?
- W psychologii jest takie pojęcie jak wyparcie. To mnie zawsze ratowało. Kończyła się sprawa, wypierałam i żyłam czymś następnym. Jestem kobietą czynu, staram się nie oglądać za siebie, tylko po prostu idę dalej.
W styczniu 2016 roku na Rynku w Legnicy spotkały się dwie demonstracje. Po jednej stronie antyrządowa manifestacja Komitetu Obrony Demokracji, po drugiej – zwolennicy działań polskiego rządu. Uczestnik protestów KOD, były działacz Solidarności Józef Pinior krzyczy do zebranych: „Nie damy sobie odebrać wolności, nie damy sobie odebrać demokracji”. W tym momencie podchodzi do niego kobieta. Pinior rozpoznaje w niej dawną koleżankę z czasów opozycji. Krystyna Sobierajska trzyma w uniesionych dłoniach plakat z napisem: „Popieram polski rząd”.
- Sądziłam, że dojdzie do wymiany poglądów – relacjonuje później Krystyna w wywiadzie dla legnickiego radia. – Chciałam się dowiedzieć, jaką wolność tutaj tracimy i o co chodzi. I gdzie byli uczestnicy KOD-u, kiedy miliony podpisów w sprawie wieku emerytalnego wyrzucono do kosza? Dlaczego nie bronili demokracji, kiedy w Sejmie koczowali rodzice z dziećmi niepełnosprawnymi?
Krystyna Sobierajska nie dostała odpowiedzi na te pytania. Nie zdążyła ich nawet zadać. „Obrońcy 'demokracji” rzucili się na nią, wyrwali transparent. Doszło do szarpaniny. Ktoś kazał jej się wynosić, inny nazwał Krystynę starym moherem.
Na nagraniu wideo, jakie zrealizowali reporterzy internetowej Telewizji Regionalnej, widać, jak do Krystyny Sobierajskiej podchodzi oburzony mężczyzna. Palcem wskazującym w czarnej rękawiczce wymachuje agresywnie przed twarzą opozycjonistki, krzyczy, żeby wracała do siebie. Krystyna: „Proszę pana, ja jestem u siebie. Mam prawo stać tam, gdzie chcę!”. […]
■ Marta Dzido – „Kobiety Solidarności”, wyd. Świat Książki, Warszawa 2016 (fragment – ss. 128-132)