Andrzej, jakże by inaczej...
Tego dnia wspominano św. Andrzeja Apostoła, został zatem Andrzejem, bo jakże mogło być inaczej?
© Joanna Kielar Urodził się najprawdopodobniej 30 listopada 1591r, w katolickiej rodzinie Bobolów herbu Leliwa. Był zwyczaj, znany wielu pokoleniom, że dzieciom nadawano imię świętego wspominanego w dniu urodzin. Nikt zapewne nie spodziewał się, że poza imieniem Świętego Apostoła, Andrzej Bobola otrzyma również jego majątek duchowy – ewangelizacji w trudnych czasach kontrreformacji oraz męczeństwa za swą niezłomność w głoszeniu Słowa. Kościół Katolicki wspomina go 16 maja, który jest zarazem dniem męczeńskiej śmierci.
Z historią życia, barwną osobowością i malarskim przedstawieniem Andrzeja Boboli - jezuity, zmagał się dolnośląski artysta Andrzej Boj Wojtowicz. O trudach, wyzwaniach duchowych i warsztatowych w realizacji obrazu, opowiadał uczestnikom Duszpasterstwa Ludzi Pracy '90 w kościele pw. Matki Bożej Królowej Polski. Jak podkreślił Stanisław Andrzej Potycz – przewodniczący Kapituły DLP '90, spotkanie odbyło się niemal dokładnie w 170. rocznicę beatyfikacji św. Andrzeja Boboli oraz 100. rocznicę przewiezienia trumny Świętego z Moskwy do Rzymu.
W kryzysie, Kościół i ludzie dostają świętych
Przyszły Święty urodził się i mieszkał w Strachocinie, choć jak twierdzą biografowie korzenie Bobolów sięgają Śląska XIII wieku1) . Po ziemskich i pozaziemskich peregrynacjach, wrócił do Strachociny kilka wieków później, ukazując się na plebanii młodemu księdzu Józefowi Niżnikowi. W zamęcie religijnym przełomu wieków XVI/XVII, swoistej modzie na konwersje religijne pośród szlachetnie urodzonych, Bobolowie pozostają wierni katolicyzmowi. Andrzej, po ukończeniu pierwszego jezuickiego kolegium w Braniewie, podąża śladem wielu swoich krewnych, wstępując do Nowicjatu Towarzystwa Jezusowego w Wilnie. Po pokonaniu kolejnych stopni w drodze do kapłaństwa, wieloletnim i bardzo starannym wykształceniu na Akademii Wileńskiej, wyrusza głosić Ewangelię, udzielać sakramentów, nawracać. Pośród katolików szybko staje się cenionym kaznodzieją, zaś prawosławni przeciwnicy Unii Brzeskiej przydają mu określenia "duszochwata". Wyrażona niechęć do Jezuity z Wilna, rękami Kozaków zaporoskich oraz wsparciu Moskwy, dość szybko zamienia się 16 maja 1657r. w akt najwyższego okrucieństwa. Trzy wieki później, papież Pius XII w encyklice "Invicti atheletae Christi" tak oto przedstawia męczeńską śmierć Boboli:
wzdryga się dusza na wspomnienie wszystkich tych mąk, które bohater Chrystusowy z niezłomnym męstwem i nieugiętą wiarą przecierpiał. Po obiciu kijami i dotkliwych policzkach, przywiązany sznurem do konia, ciągniony był przez jeźdźca na powrozie męczącą i krwawą drogą aż do Janowa (…). Powtórnie obity biczami, na wzór Chrystusa uwieńczony został dotkliwym spowiciem głowy, policzkami straszliwie sponiewierany i zakrzywioną szablą zraniony, upadł. Niebawem wyrwano mu prawe oko, w różnych miejscach zdarto skórę, okrutnie przypiekając rany ogniem i nacierając szorstką plecionką. I na tym nie koniec: obcięto mu uszy, nos i wargi, a język wyrwano przez otwór zrobiony w karku, ostrym szydłem ugodzono w serce.
Nie jest to koniec "historii bobolowej", historii męczennika z Janowa Poleskiego którą tak bardzo chciały zamknąć w skrzyniach niepamięci władze carskie, bolszewickie i komunistyczne2) . Okazało się wkrótce, że okoliczności prowadzące do beatyfikacji Andrzeja Boboli, a następnie kanonizacji zasłużyły nie tylko na encyklikę najwyższej głowy Kościoła, ale przede wszystkim oddanie wszelkich honorów "Jezuicie z charakterkiem" za wszelkie łaski i opiekę, jakich udzielał po swojej śmierci Polsce oraz osobom prywatnym w ich kryzysach, chorobach i cierpieniach, bo jak mówi ks. dr hab. Robert Skrzypczak: w kryzysie, Kościół i ludzie dostają świętych3) . O samym Andrzeju ze Strachociny powstało wiele opowieści i obrazów.
Namalować postać świętą to wejść z nią w relację
Jego wizerunki, malowane na przestrzeni czasów są bardzo różne. Zapewne tworzone szybko, na bieżące potrzeby kultu lub upamiętnienia. Nie cechują się wysokim poziomem kunsztu malarskiego, symboliki czy przemyśleń teologicznych. Jedne z nich dążą do znanego w XIX w. weryzmu, inne przenoszą nas w obszar wyidealizowanych, jakby umownych postaci ze średniowiecznych desek, ekspresją światłocienia próbują oświetlić drogi pogubionej duszy. Rozpiętość duża, kolana może i klękną, oczy poszukują innych linii i kolorów, dusza przywarła do ciała, może tylko usta szeptają słowa modlitwy płynącej poza horyzonty wszelkich płócien. Cóż nam przyjdzie z tego, że zobaczymy krępego brodacza, o bladych policzkach, przerzedzających się z wiekiem siwiejących włosach ułożonych w zakola, brodzie krótko podciętej, z wiszącymi nań narzędziami jego morderców. Namalować, opisać postać, przekroczyć dostępny oczom kształt nie jest łatwo, choć sposobów jest wiele, a model nierzadko na wyciągnięcie pędzla. Można podążać za sprawdzonymi, niebudzącymi kontrowersji a więc użytecznymi kanonami, można także uciec od świata dostojnych figur i form, ku kresom wyobraźni i w szaleństwie linii, barwnych palm, gęstych faktur i wydobyć z nich obłędne, święte, metafizyczne postaci. Tak przecież malował nieopodal w Lubiążu i Krzeszowie Michał Willmann, choć to uwielbiany przez tłumy "Pan Realizm", prosty w zabawie kontrastów i znajomości geometrii euklidesowej, za pan brat z kiczem, rozwiesił na ścianach szeleszczące skrzydłami, opiekuńcze anioły, błękitnawe i eteryczne Najświętsze Panienki, bogobojnych i brodatych mężów niebiańskich lub wijące się (ale tylko trochę) ciała męczenników. Niełatwe zatem zadanie przed artystą by zachwycić dziełem i nie popaść w śliczną kiczowatość, zaś w wyrażonej na płótnie osobistej żarliwości religijnej lub pobożności przekazać dotknięcie świętości. Ponad ćwierć wieku temu, prof. Władysław Stróżewski nieprzypadkowo zadał pytanie:
Czy tedy artysta, jego dyspozycja i zamiary, a także sam przebieg procesu twórczego mogą stać się warunkiem koniecznym lub wystarczającym, (...) dla pojawienia się sacrum w dziele?4)
Andrzej Boj-Wojtowicz – malarz z gór
Andrzej Boj-Wojtowicz, malarz z gór, autor nietuzinkowych obrazów bogobojnych niewiast i heroicznych mężów, rozpoczynając swą artystyczną przygodę ze św. Andrzejem Bobolą oraz mówiąc o obrazie, w pewnym sensie rozjaśnił jedną z tajemnic powstawaniu dzieła religijnego, które wytwarzając sytuację metafizyczną może wywołać lub nie fenomen, odbierany jako hierofanię5) , bardzo często niezależną od twórcy. Artysta, by namalować obraz udał się do Sanktuarium Narodowego św. Andrzeja Boboli w Warszawie by tam, jak relacjonował, spotkać się ze Świętym, nawiązać jedyną w swoim rodzaju więź, a następnie przejść niekiedy zaskakujący proces zwieńczony, spójnym w formie i idei wizerunkiem. W pierwszej kolejności wykonał zdjęcia i szkice ciała, które uległo samoistnej mumifikacji. Jak podkreślił artysta, to znana praktyka wielu Mistrzów, np. Jana Matejki, którzy chętnie korzystają z możliwości naszkicowania jakiegoś elementu pozostałego ciała dla bardziej wiarygodnego odwzorowania wyglądu postaci. W budowaniu warsztatu także podąża śladem dawnych malarzy, bowiem warsztat w kontekście mierzenia się ze świętością musiał być "najwyższej próby, by oddać piękno, niesamowitość i cudowność tego spotkania ze świętością"6). Przy świętych pracach zawsze towarzyszą mu relikwie. Kolejnym etapem było przygotowanie podobrazia, materialnego fundamentu obrazu, na którym przepisał intencje zebrane od ludzi: "bo dopóki ten obraz będzie istniał w Kościele, dopóty te modlitwy przed Bogiem będą istniały" – uważa Andrzej Boj Wojtowicz. Ostatnim krokiem było namalowanie wizerunku mężczyzny z kijem pielgrzymim, dla którego charakterystyką będą prześwitująca relikwia czaszki, intencje i światło.
Niejednakowo zatem mierzą się artyści ze świętością dziś wyszydzaną, ze świadectwem wiary dziś niepojętym, z miłością co gorszy. Mimo, że ich zamysły i umiejętności bywały różnorodne, to jest oczywiste, że pozostawiona nam spuścizna malarstwa religijnego jest pokaźna i wiele mówi o horyzontach myśli i duszy człowieka wierzącego minionych epok. Współczesne sposoby uprawiania tego bogatego ogrodu sztuki nazywanej inaczej sakralną, jakby zamarły wobec konkurencji masowych landszaftów, obojętnego i nieczułego na świętość odbiorcy oraz niechęci urzędników w biurach wystawowych sztuki współczesnej. Doczekaliśmy czasów kiedy to po raz kolejny dzieła sztuki manifestujące wiarę, uzewnętrzniające przywiązanie do tradycji chrześcijańskiej, opowiadające o ciągłości tożsamości, nie mają wstępu do biur wystawienniczych i kulturalnych, które chciałoby się na tę okoliczność nazwać swobodnie (za Władysławem Hasiorem) "wyszywalniami nowych charakterów".
Dlatego Panie Andrzeju Boj Wojtowiczu w dniu andrzejkowym wielkie dzięki za Świętego Andrzeja na obrazie, Świętego jezuitę na nasze czasy!
■ Joanna Kielar – artykuł (ze zdjęciami) został opublikowany na portalu legnica24h.pl pod linkiem: https://legnica24h.pl/andrzej-jakze-by-inaczej,5836,a.html
Wykład można wysłuchać na portalu Radio Plus Legnica i stronie internetowej DLP ’90.
1) J. Operacz, W. Operacz, Boży wojownik. Opowieść o Andrzeju Boboli, Kraków 2022, s. 11.
2) Za czasów PRL nie można było drukować obrazków ze św. Andrzejem Bobolą, ani w jakikolwiek sposób upamiętniać jego postać; również bolszewicy zastrzegli by przewiezienie ciała Andrzeja Boboli do Rzymu omijało Polskę.
3) Ks. Robert Skrzypczak, Ludzkość wprowadzona w religię lucyferiańską, You Tube.
4) Paweł Rzewuski, Duszochwat – Andrzej Bobola, https://teologiapolityczna.pl.
5) Władysław Stróżewski, O możliwości sacrum w sztuce, [w:] Sacrum i sztuka, Kraków 1989.
6) Z wykładu A. Boj Wojtowicza.