Bezradność nauki wobec tajemnicy. Doświadczenie lekarza
Jestem lekarzem kardiologiem. Mam 54 lata. Jestem szczęśliwą żoną, matką, córką, siostrą, przyjaciółką. 16 stycznia 2014 roku nie jest zwykłym dniem. Zmienia moje życie. Zmienia mnie.
Tego dnia ówczesny biskup legnicki Stefan Cichy wydaje dekret powołujący Komisję do zbadania wydarzeń w sanktuarium św. Jacka w Legnicy. Tam 25 grudnia 2013 roku konsekrowana Hostia zanurzona w konsekrowanym winie upadła na podłogę w trakcie udzielania Komunii św. Następnie włożono ją do czystego kielicha z wodą i pozostawiono w tabernakulum. 4 stycznia 2014 roku zauważono, że część Hostii jest przebarwiona na czerwono i ma zmienioną strukturę.
Do Komisji, która ma zbadać to zjawisko, biskup Stefan Cichy powołuje między innymi mnie. Informacja o zaistniałym wydarzeniu wywołała we mnie przede wszystkim duże oszołomienie, wielkie poruszenie, gonitwę myśli i lęk. Włączenie w skład Komisji przyjęłam jako zaszczyt i wyróżnienie, ale też ogarnęła mnie ogromna obawa przed ciężarem zadania, które nam powierzono.
26 stycznia przeprowadzono pierwsze badania. Zespół badaczy z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu dokonuje sądowo-lekarskich oględzin w sanktuarium i pobiera materiał do badań. W czasie tych medycznych procedur moje emocje były tak intensywne, że nie mogłam ich opanować. Nie myślę tutaj tylko o zwykłym drżeniu całego ciała, ale o odczuciu istnienia niewyobrażalnej siły, czegoś przekraczającego rozum i wyobraźnię. Czułam lęk pomieszany ze spokojem, radość z przerażeniem i zimno z wewnętrznym ogniem. Tej nocy nie mogłam zasnąć. Następnego dnia rano nie odczuwałam jednak zmęczenia.
17 marca zapoznałam się z pierwszymi oficjalnymi wynikami badań. Wykazały one, że badana materia nie jest kolonią bakteryjną, nie jest kolonią grzybiczą, a obraz histologiczny najbardziej odpowiada zautolizowanej tkance mięśnia serca. Widziałam, że badacze, wszyscy bez wyjątku, byli poruszeni. W jednych dominował lęk, a nawet skrywana agresja, w drugich zadziwienie i niedowierzanie. Jednak nikt spośród nich nie zaryzykował, aby wypowiedzieć słowo „cud". Rozmowy z naukowcami, którzy stali bezradni wobec tej rzeczywistości i nie akceptowali tego stanu rzeczy, były dla mnie ważnym momentem. Zrozumiałam wówczas, że ja także lubię znać odpowiedź na wszystko, mieć wszystko pod kontrolą i opierać swoje decyzje na własnej wiedzy i doświadczeniu. Musiałam się przyznać przed sobą, że zapewne w wielu momentach moja postawa jest podobna, choć dotyczy innych sytuacji.
Kolejne miesiące mijały w oczekiwaniu na konsultacje z histopatologami i patomorfologami. Ten czas był to dla mnie szkołą cierpliwości i pokory. Wielu lekarzy, z którymi rozmawiałam, rozpoznawało w sporządzonych we Wrocławiu preparatach tkankę mięśnia serca. Nie mieli wątpliwości. Nie chcieli jednak oficjalnie tego potwierdzić na piśmie. Podawali różne powody. Trudno mi było zaakceptować ich postawę. Zrodziła się jednak refleksja: czy ja zawsze odważnie świadczę o Bogu? Niestety, odpowiedź była dla mnie kolejnym przykrym rozczarowaniem.
W 2015 roku odbyłam kilka wizyt w Szczecinie, gdzie w Zakładzie Medycyny Sądowej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego prowadzone były kolejne badania. Oceniano tam preparaty sporządzone na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu. Obraz histopatologiczny w mikroskopie UV z filtrem pomarańczowym nie budził wątpliwości naukowców. Rozpoznali pofragmentowaną tkankę mięśnia serca. W badaniach genetycznych wykonano dwie izolacje i dwie amplifikacje – materiał pochodzi od człowieka! Nie wiem, co bardziej mnie wówczas poruszyło, wynik, który od dawna przeczuwałam, czy fakt, że ktoś go ogłosił (miał odwagę to zrobić). Nie towarzyszyły mi już takie emocje, jak przed dwoma laty. Zorientowałam się, że w ich miejsce pojawiło się coś dojrzalszego — radość, pewność, spokój, opanowanie i przeświadczenie, że całą tę drogę przebyłam tylko dzięki temu, że pozwoliłam się prowadzić.
Przyszło mi jednak na myśl, że być może istnieją inne metody badawcze, które więcej nam powiedzą o badanej materii, będą jeszcze bardziej przekonujące, dadzą wyniki niepodważalne i ponad wszelką wątpliwość. Wydawało się więc, że celowe może być zapoznanie się z opracowaniami naukowymi cudu eucharystycznego we włoskim Lanciano. Po odpowiednich ustaleniach między Biskupem Legnickim i przeorem tamtejszego sanktuarium, udałam się tam wraz z innymi członkami Komisji. Obecność w Lanciano była dla mnie osobiście najważniejszym momentem zmieniającym moje podejście do legnickiego wydarzenia. Zapoznając się tam z raportem badań, zobaczyłam, jak nieskuteczne okazało się mierzenie się badaczy z dziełem Bożym, czyli jak daremne były próby udowodnienia całkowicie naturalnego charakteru zjawiska. Mianowicie: ekspertyza badawcza profesora Odoardo Linoli, sporządzona w 1971 roku, stwierdzała, że badane ciało i krew z cudu eucharystycznego to tkanka mięśnia serca i krew ludzka. Następne badanie przeprowadzili w 1981 roku lekarze WHO (World Health Organization — Światowa Organizacja Zdrowia), niezależnie od siebie, w sześciu renomowanych ośrodkach naukowych świata, wyposażonych w najbardziej zaawansowany pod względem technologicznym sprzęt. Wykonano ponad 530 analiz, nie stwierdzając nic istotnie nowego ponad to, co wykazano wcześniej. Każde następne badanie rodziło kolejne wątpliwości, a w miejsce jednego pytania, na które znaleziono odpowiedź, pojawiało się kilka nowych. Naukowcy zakończyli badania stwierdzeniem własnej bezsilności w dociekaniu odpowiedzi na rodzące się pytania. Niepodważony pozostał tylko fakt, że badane substancje są tkanką mięśnia serca i krwią ludzką. Czytając ten raport, poczułam niewyobrażalną wielkość Stwórcy, a jednocześnie absolutną małość i bezradność wielkiej skądinąd nauki wobec Niego. Pomyślałam, że Bóg, czyniąc cuda, nie stawia nas w sytuacji przymusu. Daje nam wolność. Po konfrontacji z wynikami wszechstronnych badań z Lanciano jakiekolwiek dalsze dociekanie i mnożenie analiz zjawiska w legnickim sanktuarium uznałam za bezcelowe.
Opisaną tu w skrócie drogę przeszłam z bagażem moich życiowych doświadczeń, w towarzystwie moich słabości, lęków i wątpliwości, pośród zwykłych trudnych okoliczności i tak zwanych przeciwności losu. Ku mojemu zdumieniu stało się tak, że pozwalając Opatrzności Bożej prowadzić się tą drogą, otrzymałam o wiele więcej niż tylko ekspertyzę z wynikiem, który przeczuwałam. Otrzymałam coś, czego się nie spodziewałam, czego nie oczekiwałam, a czego tak naprawdę bardzo potrzebowałam. Otrzymałam przekonanie o wielkości Stwórcy, o Jego wielkiej miłości, o potrzebie poddania się Jego woli bezwarunkowo. Pan Bóg, dając nam takie znaki, przywołując nas tak mocno, mogąc tak naprawdę wszystko, pozostawia jednak pytania, pozostawia miejsce na naszą wolność, abyśmy w tej wolności dokonali wyboru. Ja mając takie doświadczenie, nie mam wątpliwości, dlatego się nim dzielę. Wybieram drogę do Niego, bo On zawsze doprowadzi mnie do właściwego celu.
■ Barbara Engel – tekst z: „Bóg przemówił w Legnicy”, Kraków 2017, s. 67-70.
Wykład Barbary Engel był drugim wykładem związanym z Wydarzeniem Eucharystycznym w Legnicy wygłoszonym w Duszpasterstwie Ludzi Pracy ’90. Poprzedni, pt. „Cuda eucharystyczne – badanie teologiczne w kontekście Wydarzenia Eucharystycznego w Legnicy“, wygłosił 28.04.2016 r. ks. dr Krzysztof Zenon Wiśniewski.
Patrz: http://dlp90.pl/index.php?kid=7&id=57165482e6a73